Przebudzenie, które Bóg przyniósł do części Kościoła, rozpoczęło potężne oczyszczenie i osobistą pokutę. Wiele zatwardziałych serc zmiękło, a ludzie, po których nikt by się nie spodziewał, że zwrócą się do Boga, stali się wiernymi naśladowcami Jezusa. Wszechmocny jednak jeszcze z nami nie skończył. Przenosi nas poza to, co do tej pory znaliśmy jako przebudzenie, do nowego miejsca pełnego mocy, ale również intymnej relacji z Nim. (…) Niektórzy wierzą, że obecny system religijny może pozostać niezmieniony, nietknięty, niezagrożony. Ja twierdzę coś wręcz przeciwnego. Bóg poruszy się, odbierając winnicę jednej grupie i przekazując ją innej – chyba, że nasze serca się zmienią. Ci z nas, którzy są chrześcijanami od wielu lat, muszą uważnie przyjrzeć się sobie.

Przez stare ściany doszły mnie dźwięki uwielbienia. Uchyliłem drzwi. Kathy stała w pierwszym rzędzie. Ludzie śpiewali i klaskali. Znajoma atmosfera otuliła mnie niczym ciepły koc. Kathy uśmiechnęła się do mnie, a ja zdecydowałem, że pierwszą rzeczą, którą zrobię jako powracający pastor, będzie uściskanie mojej żony. Podobno chwilę wcześniej spojrzała na zegarek, zastanawiając się, czy przyjadę. Była szósta dwanaście wieczorem.
Zrobiłem w jej stronę około ośmiu kroków. Nagle, niczym piorun, uderzyła we mnie Boża moc. Moje ręce wystrzeliły w górę. Wszystkie ciężary i złe emocje gdzieś zniknęły, a nogi zaczęły tańczyć jak nigdy przedtem. Radość, nadzieja i lekkość życia były nie do opisania. Nigdy wcześniej nie odczuwałem ich tak silnie, nawet wtedy, gdy zostałem ochrzczony Duchem Świętym.
Jak się okazało, nie byłem jedynym, który doświadczył Bożego dotknięcia. Wyglądało na to, że piorun niebiańskiej elektryczności dotknął jednocześnie wszystkich zgromadzonych. Ludzie zaczęli skakać. Wielu – biegać. Tańczyliśmy i śmialiśmy się, i nikt z nas nie miał pojęcia, czym ta euforia jest spowodowana – choć wszyscy wiedzieliśmy, że była Bożym działaniem – i dlaczego jej doświadczamy.
Chwilę potem chciałem podzielić się Słowem ze zgromadzeniem, lecz mimo że myślałem zupełnie trzeźwo, nie mogłem poruszać ustami. Nie potrafiłem wydobyć z siebie nawet jednego słowa. Zamiast więc jąkać się i bełkotać postanowiłem zachować się jak pastor i pomodlić się o ludzi. Nie położyłem rąk na nikogo, jednak kiedy podniosłem dłoń i podszedłem do nich, zaczęli upadać i płakać. Ich pokuta i przełom, którego doświadczali, były niezaprzeczalne. Ja tymczasem stałem zdumiony, ponieważ nie zrobiłem nic nadzwyczajnego.
Co Bóg robi – myślałem – Co to oznacza?
Nie wiedzieliśmy, jak to nazwać, co to było i dlaczego przyszło. Nie prosiłem o przebudzenie. Prosiłem o wybawienie! Chciałem tylko przetrwać kolejny dzień, nie upadając na duchu. Na koniec nabożeństwa ogłosiłem, że wrócę następnego wieczoru, żeby modlić się i szukać Boga, i każdy, kto chce, może do mnie dołączyć. Przyszło całe zgromadzenie. Kiedy uwielbialiśmy i modliliśmy się, zstąpiła ta sama cudowna Boża obecność. Na koniec spotkania znów wszystkich zaprosiłem, by wrócili kolejnego dnia.
Kiedy tylko się zjawialiśmy, objawiała się ta sama Boża obecność. Po trzech tygodniach zaczęli przychodzić do nas ludzie z zewnątrz, a Słowo szybko się rozprzestrzeniało. Do Smithton przyszło przebudzenie. (…)
Przebudzenie, które Bóg przyniósł do części Kościoła, rozpoczęło potężne oczyszczenie i osobistą pokutę. Wiele zatwardziałych serc zmiękło, a ludzie, po których nikt by się nie spodziewał, że zwrócą się do Boga, stali się wiernymi naśladowcami Jezusa. Wszechmocny jednak jeszcze z nami nie skończył. Przenosi nas poza to, co do tej pory znaliśmy jako przebudzenie, do nowego miejsca pełnego mocy, ale również intymnej relacji z Nim. Szuka (…) tych, których pragnienie Boga jest nie do ugaszenia, którzy oczekują, że On uczyni nieprzewidywalne, cudowne rzeczy, i są gotowi ponieść koszt, jakikolwiek miałby on nie być.
Niestety kiedy będziemy przechodzić do nowego miejsca, przygotowanego przez Boga, niektórzy z nas tam nie przejdą. Zobaczą wtedy, że winnica zmieniła właściciela, a finanse Królestwa Bożego zostały przekazane innym, tak jak miało to miejsce w historii opisanej w Ewangelii Marka. Przypowieść o winnicy zapowiada, co się stanie, kiedy dzisiejsze Boże poruszenie się rozwinie. (…)
„Ale wieśniacy owi powiedzieli sobie: To jest dziedzic, nuże, zabijmy go, a dziedzictwo będzie nasze. I pojmali go, zabili i wyrzucili poza winnicę. Co uczyni Pan winnicy? Przybędzie i wytraci wieśniaków, a winnicę odda innym.” (Mk 12:7-9) (…)
W szerszym znaczeniu ta przypowieść jest o ludziach należących do zdeprawowanego systemu religijnego, którzy nie chcą zaakceptować Słowa wypowiadanego przez Boże sługi i nie przynoszą owocu. Oczywiście faryzeusze słuchający Jezusa nie zabili nigdy żadnego proroka, jednak wiedzieli, że Jezus mówił właśnie o nich, ponieważ finansowali oni machinę religijną, która uciszyła już wielu nieprawomyślnych, i z jej działania czerpali zyski. Może nie popełnili osobiście żadnej zbrodni, nie głosili kłamliwych kazań. Byli jednak częścią systemu, który robił te i gorsze rzeczy, i nie zamierzali przestać zabiegać o jego przetrwanie.
Przenieśmy się o dwa tysiące lat do przodu, a w wielu miejscach ujrzymy podobny system, teraz jednak nazywający się Kościołem. Może odnajdujesz w nim swoją lokalną społeczność, a może nie, lecz z pewnością spotkałeś się kiedyś z systemem mówiącym: „Moc Boża zatrzymała się na apostołach” lub „Bóg nie działa już w ten sposób”. Trybami w tej bezbożnej machinie są niezliczone rzesze kobiet i mężczyzn. (…)
Gdy przychodzą słudzy właściciela, aby pobrać to, co pełnoprawnie do niego należy, napotykają coś gorszego niż brutalność i morderstwo. Napotykają miłość do rzeczy materialnych i chciwość, które prowadzą do sprzeniewierzenia. Zamiast dotrzymywać pierwotnej umowy, pracownicy zmieniają zasady. Stwierdzają: „Przecież możemy mieć wszystko. Nie musimy nic oddawać, nie musimy służyć właścicielowi”. (…)
Wszyscy przeżywamy sytuacje, które mają na celu pomóc nam oderwać się od naszej miłości do świata i przygotować nas na przyjęcie wymiaru Bożego Królestwa. Dla mnie takim doświadczeniem, jednym z tych, które miały największy wpływ na moje życie, była śmierć mojego ojca. Miałem wtedy szesnaście lat, ale to zdarzenie nadal na mnie oddziałuje. Zdałem sobie sprawę z tego, że życie może się skończyć, a kiedy to już nastąpi: co po mnie zostanie?
Biblia zawiera wiele przypowieści, które przekazują nam: „Wykorzystaj swój czas. Nie zmarnuj go. Zbieraj dla siebie skarby w niebie”. W wieku szesnastu lat zacząłem poważnie podchodzić do tego przesłania. Zacząłem też uświadamiać ten fakt innym, którzy nie żyli z poczuciem, że ich życie może dobiec końca. Śmierć mojego ojca otworzyła mnie na pracę dla Boga, ponieważ zdałem sobie sprawę, że jakakolwiek chwila, w której nie żyłbym dla Niego, byłaby pozbawiona sensu.
Tak jak w przypadku indywidualnych jednostek, tak i grupowo, musimy zaakceptować prawdziwe znaczenie otwartości serca na pracę, którą Bóg chce wykonać. W innym wypadku Kościół będzie pomnażał letnich, przygnębionych, nienawidzących swojego życia ludzi mających niestałe serca i żyjących pod pręgierzem opresji. Widzimy, jaki jest wzorzec Boży. Ci, którzy podtrzymują, finansują, utrzymują przy życiu lub promują zdeprawowany, nieprzynoszący owocu system religijny, będą odcięci, wrzuceni w ogień, oddaleni, wyrzuceni lub wymienieni.
Niektórym trudno jest przyjąć do wiadomości, że Jezus to zrobi, ale spójrzmy tylko na ten prosty fragment:
„Wy jesteście solą ziemi; jeśli tedy sól zwietrzeje, czymże ją nasolą? Na nic więcej już się nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi podeptana” (Mt 5:13)
Każdy chrześcijanin lubi myśleć o sobie jako o soli ziemi, jednak mamy tendencje do pomijania fragmentu, który mówi o tym, co się stanie, gdy sól zwietrzeje. To też jest wzorzec. Bóg uczyni cię solą. On CHCE, żebyś był solą. Jednak jeśli zwietrzejesz i zmarnujesz tę tożsamość, będziesz nadawał się tylko do wyrzucenia i bycia podeptanym przez ludzi. (…) Niektórzy wierzą, że obecny system religijny może pozostać niezmieniony, nietknięty, niezagrożony. Ja twierdzę coś wręcz przeciwnego. Bóg poruszy się, odbierając winnicę jednej grupie i przekazując ją innej – chyba, że nasze serca się zmienią.
Ci z nas, którzy są chrześcijanami od wielu lat, muszą uważnie przyjrzeć się sobie. Wielu z nas jest letnimi, nawet o tym nie wiedząc. Jeszcze więcej wpadło w sidła samozadowolenia. (…) Wielu z dzisiejszych robotników pracuje dla dobra denominacji, czy organizacji. Nowi robotnicy będą pracować tylko dla dobra Właściciela [Boga]. Robotnicy, którzy obecnie pracują w winnicy, konspirują, żeby utrzymać religijne status quo. Nowi robotnicy pozwolą Jezusowi, aby prowadził gdziekolwiek i jakkolwiek chce. Dzisiejsi robotnicy dali przyzwolenie, by ich czyste oddanie zostało skażone chciwością. Nowi nie będą szukać własnej chwały. Obecni robotnicy gaszą każdy przejaw Bożej Obecności, nowi będą żyć w nieustannym przebudzeniu, aż do przyjścia Jezusa.
Bóg wciąż posyła swojego Syna do kościołów, ruchów, grup młodzieżowych, denominacji i jednostek. Wciąż mówi to samo, co właściciel winnicy z przypowieści: „Być może tym razem znajdę ludzi, którzy uszanują i przyjmą mojego Syna”. Zależy Mu, aby do końca sezonu winnica wydała dobry owoc, dlatego przekazuje ją nowym robotnikom. Jeśli znajdzie w tobie ochotne serce, możesz być jednym z nich.

fragment książki Steve’a Graya “Gdy przychodzi Królestwo – lekcje z przebudzenia w Smithton” – do kupienia tutaj

Źródło zdjęcia: okładka książki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *