Podczas tej konferencji podszedł do mnie pewien młody mężczyzna, duchowy syn pastora. Śmiertelnie poważnym tonem, „proroczo” się we mnie wpatrując – jedna brew uniesiona w górę i oczy świdrujące mnie na wskroś – odezwał się do mnie, jakby miał wyjawić największy sekret świata. Człowiek ów oświadczył: „Pan nadał mi nowe imię! Widziałem je na moim kamieniu. Pan nazwał mnie Prorokiem!”. Moja reakcja była natychmiastowa. Mówię szczerze – wolałbym, żebym zareagował inaczej, jednak zrobiłem to: roześmiałem się.

Pomyślcie o pytaniu, które dorośli najczęściej zadają dzieciom: „Kim chcesz być, gdy dorośniesz?”. Za każdym razem, kiedy zadawano mi to pytanie jako dzieciakowi, dawałem inną odpowiedź. Jednego dnia chciałem być astronautą, kolejnego gwiazdą filmową. Razem z moimi małymi przyjaciółmi bawiliśmy się, udając postacie, którymi pragnęliśmy być. Grałem gwiazdę rocka zdecydowanie najlepiej spośród wszystkich siedmiolatków w okolicy!

Pytanie, kim chcemy zostać, jest praktyczne, jednak implikuje ono również, że jesteśmy tym, co robimy. Nasza kultura przystosowała się do tej części starego przymierza.
Jednak nasza duchowa wolność w Chrystusie uzdalnia nas do odnalezienia tożsamości w Nim, nie w pracy, partnerze czy rodzinie. Nasze tymczasowe role nie muszą nas już dłużej określać. Struktura władzy w świecie jest zbudowana wokół naszej tożsamości wynikającej z różnych ról. Gdy pozbędziemy się pierwotnej potrzeby, by określały nas tymczasowe role, będzie to druzgocące dla wszystkiego, co zbudowaliśmy w ciele.
Współczesny Kościół nadal wspiera myślenie w kategoriach starego przymierza, zadając duchową wersję pytania na temat tego, kim chcemy zostać. Od momentu gdy zostajemy nowymi wierzącymi, poszukujemy naszej duchowej wartości, zdobywając dusze lub wykorzystując swe dary i talenty do budowania kościoła.

Ukrywanie się za tytułami

Kilka lat temu podczas pewnej konferencji członek kościoła, który ją organizował, doświadczył powołania do służby. Był bogato obdarowany, jednak gdy go poznałem, uświadomiłem sobie, że był tak bardzo zaabsorbowany swoim powołaniem, że relacja z Bogiem zeszła w jego życiu na drugi plan.
Zaledwie kilka tygodni przed moją wizytą wędrowny kaznodzieja powiedział członkom tego kościoła: „Pan chce wyjawić wasze nowe imię, które jest zapisane na białych kamieniach w księdze życia. Po prostu módlcie się, a Bóg je wam wyjawi. Niektórych z was nazywa On Apostołami, niektórych Ewangelistami, a niektórych Sługami”.
Podczas tej konferencji podszedł do mnie pewien młody mężczyzna, duchowy syn pastora. Śmiertelnie poważnym tonem, „proroczo” się we mnie wpatrując – jedna brew uniesiona w górę i oczy świdrujące mnie na wskroś – odezwał się do mnie, jakby miał wyjawić największy sekret świata. Człowiek ów oświadczył: „Pan nadał mi nowe imię! Widziałem je na moim kamieniu. Pan nazwał mnie Prorokiem!”. Moja reakcja była natychmiastowa. Mówię szczerze – wolałbym, żebym zareagował inaczej, jednak zrobiłem to: roześmiałem się. To nie był złośliwy śmiech, niemniej jednak się zaśmiałem.
Twarz młodego człowieka wykrzywiła się w niezadowoleniu. Wiedziałem, że sytuacja może się wymknąć spod kontroli, jeśli nie odezwę się pierwszy. Natychmiast więc powiedziałem (nie wiedząc, czy nie pakuję się w jeszcze większe kłopoty): „Muszę być z tobą szczery, Pan nie mógł ci nadać imienia Prorok. To byłoby jak nazwanie cię «Moja drogocenna lodówka». Słowo prorok oznacza funkcję, nie nadaje się na intymne imię dla bliskiego przyjaciela”.
Widziałem, że zamierza się bronić. Ewidentnie naruszyłem coś, co skrywał głęboko w sercu. Próbowałem więc dalej tłumaczyć: „Naprawdę myślisz, że Bóg w niebie patrzy na ciebie z takim brakiem osobistego zaangażowania? Czy myślisz, że nada ci imię zgodnie z duchową rolą, która nawet nie będzie istnieć po powrocie Jezusa? Poza tym – kontynuowałem – gdyby Bóg nadawał ludziom takie imiona, to byłoby smutne, gdybyś poszedł do nieba, a tam na zawołanie Jezusa: «Proroku, gdzie jesteś?», odpowiedziałoby ponad milion ludzi, nie sądzisz? Dla Boga jesteś dużo cenniejszy. Pomyśl o tym, jak nadawał imiona ludziom w Biblii, wkładając w to tyle zaangażowania”.
Próbując skierować jego uwagę na relację z Bogiem, uraziłem nową „tożsamość” tego młodego człowieka, odszedł więc zły i zraniony. Na szczęście jego pastor był bardziej dojrzały i później dziękował mi za to napomnienie.

 

 

Żródło: Shawn Bolz, fragment książki „W Sali tronowej”, str. 42-50, wyd. Dawida,

Patronat medialny: otwarteniebo24.pl

Książka wkrótce do kupienia TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *