Marcel: Ja kiedyś chodziłem do kościoła w niedzielę i tak raz w tygodniu spotykałem się ze znajomymi, których tam miałem. Niektórzy nawet tego nie mają. Chodzą do kościoła, ale nie mają tam przyjaciół. Wchodzą do budynku i wychodzą po usłudze. I tyle! Jak więc możemy osiągać to braterstwo, o którym mówisz?Johannes: W ciągu ostatnich dekad pojawiło się wiele pomysłów. Najpierw komórki domowe. Coś, co miało przynieść więcej życia niż tylko kościół w niedzielę. Potem pojawił się pomysł, że Kościół to faktycznie grupy w domach – Ekklesia a oikos – jak mówi Paweł. A więc kościoły domowe, kościoły organiczne, kościoły bardziej oparte na życiu – raczej niż jakieś organizacje. Wszystkie te pomysły pojawiały się w ciągu ostatnich dekad i zdaje mi się, że te wnioski były bardzo dobre. Z tym że prawda jest taka, że możemy zmienić koncepcję, ale jeśli my się nie zmienimy jako osoby, jeżeli ja się nie zmienię, żebym bardziej był twoim bratem, żebyśmy połączyli siły i wytrwali w tym przez kolejne 1000 lat, o ile Pan mnie nie powoła, żebym leciał np. do Izraela – to jaką mamy jedność, skoro ty nigdy nie możesz być pewny, czy ja nie zniknę? Skoro mamy takie kłótnie o to, czego nie postrzegamy w ten sam sposób?Przypominam: żyjemy w czasach objawienia, w czasie, gdy namaszczenie prorocze działa. To znaczy, że sposób, w jaki myślę dzisiaj nie jest taki sam jak 10 lat temu. To oznacza, że musimy umieć iść razem do przodu. 

Marcel: Johannes, dobrze znów Ciebie gościć w programie!

Johannes Wöhr: Dobrze znów być z wami!

Marcel: Dlaczego postanowiłeś się przenieść do Konstanz? Mieszkałeś w stolicy – co takiego wyjątkowego było w Konstanz?

Johannes: Tak! Oto jest pytanie! To musiał być Bóg we własnej osobie. Pytaliśmy się Pana, gdzie chce nas mieć. To prawda, że w tamtych czasach mówiło się, że jeśli chcesz zmienić kraj, to musisz mieszkać w stolicy. Takie mieliśmy nauczanie. Kiedy spytaliśmy się o to Pana, to w czasie postu i modlitwy Bóg powiedział nam: „Jedźcie do Konstanz”. Przeprowadziliśmy się na słowo Pana, ale ciągle nie rozumieliśmy, dlaczego tam. Ciężko było to odkryć.

– Byłeś częścią tradycyjnego kościoła charyzmatycznego w Konstancji, ale sprawy przybrały zły obrót i postanowiłeś opuścić ten kościół. Nie wiedziałeś, co dalej. Co zrobiłeś?

– To było nietypowe, bo chcieliśmy po prostu służyć Bogu – jak wielu młodych ludzi. Masz pasję dla Jezusa, więc chcesz iść na miasto i robić coś w sposób praktyczny. Zajmowaliśmy się wieloma projektami młodzieżowymi, też głoszeniem i nauczaniem. Wieloma sprawami. Ale doszliśmy do takiego punktu, w którym zrozumieliśmy, że wiele rzeczy nie działa. Nawet mimo przyjmowania tego, co robi Duch Święty, Jego darów, wszystkiego, czego się nauczyliśmy, kościoły ciągle cierpią. A cierpią przede wszystkim z powodu relacji i kwestii z nimi związanych. Szczególnie dotyka to ludzi, którzy są liderami. Jest taki punkt, w którym nie możesz już tak dalej iść. Przychodzi sporo kryzysów. A my w Konstanz mieliśmy naprawdę wyjątkowy kryzys. Dużo czasu minęło, nim Bóg nam powiedział, że wolno nam szukać czegoś nowego. To nie było tak, że powiedzieliśmy sobie: „To nam się nie podoba! Szukamy czegoś innego!”

– Więc usłyszałeś Boży głos mówiący: „Idź! Jesteś wolny!” Ale nie wiedziałeś, w co wejść.

– Po pierwsze nie wiedzieliśmy, w co wejść. To był duży problem, bo ja byłem człowiekiem Kościoła i czytałem w Biblii, że Jezus zbuduje Kościół swój. Zatem On buduje Kościół. Ale chodzi tu o Kościół Jezusa. Nie możesz opuścić Kościoła. Ja zawsze pracowałem w kierunku jedności i osiągnięcia nie większej, ale mniejszej liczby kościołów w jednym mieście. Nie możesz po prostu powiedzieć: „Odchodzę stąd!” i zbudować coś nowego. Tu chodziło bardziej o zadawanie Bogu pytania: „Panie! Co takiego jest w tym mieście? Jaki jest problem tego miasta?” Bo my mamy być błogosławieństwem dla miasta. Poprzez zadawanie tego pytania, powstało wiele następnych.

– Jak więc wyglądał proces przechodzenia do miejsca, w którym jesteście teraz w Konstanz, w którym macie… powiedzmy… Jak to nazwać? Jak wy to nazywacie?

– Jak my to nazywamy?

– Sieć kościołów domowych? Czy jak?

– Wierzę, że ogólnie w Europie w każdym mieście mamy chrześcijan. Nie chodzi zatem o to, żeby być pierwszym, który uwierzył w Chrystusa. Zaczynamy więc od szukania w ten sam sposób, w który szukał Paweł – chodząc do „synagog”, rozmawiając, itd. – patrząc, czy są inni ludzie wierzący w Boga. Tu chodzi o Ciało Chrystusa. Tu chodzi o jedność tego Ciała. Wiele rzeczy niszczy jedność lub też blokuje ciało przed wzrostem do dojrzałości – by mogło być dojrzałym organizmem złożonym z różnych ludzi, którzy mieszkają razem. To właśnie dziś nazywam braterstwem. Tu chodzi o braterstwo w Jezusie. Jezus powiedział w swojej ostatniej modlitwie – wierzę, że to jest bardzo potężne: „Ojcze! Nie modlę się, aby ich zabrać z tego świata”. Tu nie chodzi o to, żebyśmy emigrowali, żeby nadeszło pochwycenie Kościoła, byśmy stąd zniknęli tak szybko, jak to możliwe. Jezus powiedział: „Nie modlę się, żebyś ich zabrał z tego świata, ale… posłałem ich na świat” (Jana 17:15 i 18), a potem się modlił: „Ojcze! Spraw, aby oni byli jedno jak my jesteśmy jedno!” (Jana 17:21). To świadectwo ma być dane światu, aby świat zobaczył, że Jezus jest Panem.

– Wiesz, obecnie w polskich miastach mamy pastorów i kościoły, gdzie pastorzy nawet ze sobą nie rozmawiają, bo były jakieś nieporozumienia czy coś innego. Jak można mówić o jedności, gdy jest 10 kościołów i 20 wizji?

– To prawda. Dlatego musimy wszyscy razem pytać Pana – i ja mogę się uniżyć pierwszy, tu nie chodzi o czekanie, aż ktoś inny się uniży. Zaczynam od siebie i to jest ważny punkt! Potem musimy prosić Pana, by mówił nam o naszym mieście. To była duża zmiana w moim życiu.

Mieliśmy takie spotkanie, na którym naprawdę pytaliśmy się Pana, co mamy zrobić. Pan dał nam wtedy słowo i powiedział: „Musicie pokutować z nastawienia, które macie do tego miasta” . Mogę powiedzieć, że trochę mnie to sfrustrowało, bo my się specjalnie do tego miasta przeprowadziliśmy i w międzyczasie wielu chrześcijan stamtąd odeszło, a my ciągle trwaliśmy. Pomyślałem sobie więc: „Panie! Powiedz to tym, którzy odeszli! My ciągle tu jesteśmy. Czemu to my mamy pokutować?”. Ale wiesz, jak Pan ci coś mówi, to zawsze ma rację. Odpowiedział: „Patrz! Chodzi o to, że traktujesz to miasto jak dojną krowę. Ta krowa ma ci dawać mleko, dlatego że tam jesteś. Gdybym cię wysłał na wschód, na Hawaje, na Syberię czy na Księżyc, ciągle byś miał to samo nastawienie. Zrobiłbyś to samo. Myślisz, że ponieważ ty tu jesteś, to powinno przyjść przebudzenie, krowa powinna ci dawać mleko przebudzenia, bo Ty jesteś Mężem Bożym – człowiekiem tych czasów!

My zawsze mówiliśmy: „człowiek namaszczony przez Boga”, „wysłany do tego zadania”. Więc wszyscy myślą, że są „namaszczeni do tego zadania” i to już wprowadza jakiś podział. Zrozumiałem więc, że Pan miał rację. Powiedział mi jeszcze: „Wiesz, to jest stare miast biskupie. Ostatnią rzeczą, której ono potrzebuje, to kolejny biskup. Odstąp od tego pomysłu”.

Tu nie chodzi o nasze wizje. Jak powiedziałeś – każdy kościół ma inną wizję. Zwykle ta wizja pochodzi od liderstwa lub od pastora i my mamy iść za tą wizją. Tu nie chodzi o naszą wizję. Tu chodzi o to, co Bóg myśli o tym mieście. Tu nie chodzi o strategię wzrostu kościoła. Tu absolutnie nie chodzi o wzrost liczebny. To nie znaki, cuda i wzrost dają nam świadectwo, że mamy rację. Jezus był taką osobą, która nie miała tzw. „sukcesu w budowie kościoła”. A mówi nam: „Ja zbuduję Kościół swój”.

– Obecnie lepiej Mu idzie? 😉

– Myślę, że wcale nie odniósł porażki w wykonywaniu tego zadania. Tu się kryje rozwiązanie. Jego misja polegała na tym, by zainwestować swoje życie przede wszystkim w 12 osób. 11 z nich przetrwało. Kiedy zniknął z ziemi, miał około 120, którzy byli w stanie się zgromadzić w jednym miejscu. To niewiele. GodTV nie przyjedzie nakręcić materiału o takim spotkaniu. Nikt w naszych czasach nie napisze o tobie książki, jeśli na koniec swojej ziemskiej służby jesteś w stanie zebrać zaledwie 120 osób. To nie jest „świadectwo”. Ale Jezus zostawił właśnie takie świadectwo! Z powodu tych 11 najbliższych uczniów, którzy przetrwali i kolejnych 120, którzy czekali na Ducha Świętego zamiast wyskakiwać z jakimś działaniem, nim Duch się pojawi – my wszyscy wierzymy dziś w Jezusa.

Wierzę, że nadchodzi wielka zmiana w wierzeniu w to, co jest możliwe. My zawsze mówimy o „otwartych drzwiach”. Paweł nie mówi o otwartych drzwiach, ale o drzwiach, które mają potężną moc przynoszenia zmian. Jest wiele „drzwi otwartych”. Jezus przyszedł w „dobrym momencie”. To był czas Imperium Rzymskiego. Łatwo byłoby pojechać do Rzymu i powiedzieć Cesarzowi, jak wszystko ma wyglądać i zmienić całe Imperium. Ale to nie była misja Jezusa. Jego życie było dane po to, by usługiwać zgubionym owcom z domu Izraela. Doskonale zdawał sobie sprawę, że po Nim powstaną ludzie i będą głosić innym – ale to już nie była Jego misja. A On był Synem Bożym. On miał prawo robić wszystko! Ale robił tylko to, z czym wysłał Go Jego Ojciec.

Wierzę, że obecnie rozmawianie o wizjach, o powołaniu, o twoim przeznaczeniu itd., jest tak bardzo przez nas ograniczone do naszych indywidualnych spraw, że zawsze się nam wydaje, że tu chodzi o nas. Ale tu nie chodzi o nas! Tu nie chodzi o mnie. Tu nawet nie chodzi o nasze pokolenie. Ja jestem częścią tego pokolenia. Pan chciał, abym był jego częścią. Wierzę, że żyjemy w bardzo potężnym pokoleniu. Zdecydowanie! Ale jeśli moje życie, złożone w rękach mojego Ojca, ma coś osiągnąć dopiero za 4-5 pokoleń – to ja chcę być dostępny raczej dla tego, co chce Bóg niż tego, co ja chcę osiągnąć w moim pokoleniu. To znaczy, że nie mogę dalej szukać: „Co pomogłoby nam wzrosnąć, dotrzeć do tysięcy”. To nie jest życie Królestwa Bożego!

– Jaka jest więc historia tego, jak ty i twoi przyjaciele przeprowadziliście się z Berlina do Konstanz. Co było w tym niezwykłego?

– Potrzebowaliśmy wiele lat, żeby to zrozumieć. W końcu odkryliśmy, że jest dziedzictwo w tym mieście – dziedzictwo reformacji – z jednej strony dziedzictwo powrotu do oryginalnego Bożego planu, a z drugiej dziedzictwo, by żyć inaczej niż ci, co płyną z prądem, są w mainstreamie. Widzimy to znakomicie na przykładzie życia Jana Husa. Został zabity dokładnie 600-lat temu (w roku 1415) w trakcie Wielkiego Soboru w Konstancji, w czasach średniowiecza. Został zabity przez Kościół. To jest bardzo interesujące. Nie był oskarżany przez polityków, ale przez Kościół. W swoich czasach przyjął pewne idee, które postawił człowiek imieniem John Wycliff z Wysp Brytyjskich 70 lat wcześniej. Zaczął znajdować właściwe słowa, które pokazywały, że z Kościołem było coś nie tak. Dzisiaj z naszej perspektywy łatwo jest zauważyć, że ludzie średniowiecza nie mieli racji, kupując zbawienie pieniędzmi. My nie jesteśmy w stanie tego ogarnąć. Oni chodzili do kościoła co niedziela i uczestniczyli w łacińskiej mszy. Nie rozumieli ani jednego słowa. Wiele rzeczy, wtedy uważanych za normalne, dziś postrzegamy jako całkowicie szalone. Wierzę, że za 600 lat ludzie powiedzą to samo, patrząc na Kościół, który mamy dzisiaj. Wierzę, że przeżywamy dokładnie taki sam czas, w którym musimy odkryć wiele rzeczy nie działających w dzisiejszym Kościele.

Tu nie chodzi o to, że jest jakaś denominacja, która robi wszystko źle. Tu nie chodzi o kościół katolicki czy kościoły zielonoświątkowe. Tu nie chodzi o jeden kościół, który robi wszystko źle. Chodzi o to, że wszyscy mamy problem. Straciliśmy świadectwo, które mamy dawać światu, a o które modlił się Jezus. On się modlił: „Panie! Uczyń ich jednym, jak My jesteśmy jedno, aby świat widział w ich jedności, że Ja jestem Chrystusem”.

– Obecnie mamy 200-300 denominacji… Nawet nie wiem, ile…

– Dochodzimy już prawie do 40 000 denominacji.

– Ale się pomyliłem! Byłem optymistą! My czasem nawet w jednej denominacji mamy pastorów z tego samego miasta, którzy nie rozmawiają ze sobą. Jaką więc jedność mamy?

– To prawda! Nie mamy jedności, więc staramy się znaleźć najmniejszy wspólny mianownik jedności. Wierzysz w Jezusa? Jasne! Wierzysz w chrzest? Hmm, ale dzieci… O nie! I już nam wszystko pada! Czy Duch Święty jest realny, namacalny? Nie. Dary prorocze? Nie. Ten wspólny mianownik, jaki mamy, jest bardzo ograniczony. A nam nie chodzi o najniższy poziom jedności, ale o najwyższy poziom jedności. Jezus się modlił „aby byli jedno”. To nie miało być takie pojęcie jedności jak Unia Europejska, gdzie szukamy naszych korzyści czy czegoś w tym stylu.

– Ok. A więc jak można osiągnąć jedność? Ja ta modlitwa Jezusa może się spełnić? Co wiesz na przykładzie twojego życia?

– Coś odkryliśmy. Ogólnie to nie tylko pastorzy się ze sobą kłócą. Możemy mieć to samo wewnątrz jednego kościoła, wśród liderów, wewnątrz zespołów, w grupie uwielbienia, w wielu grupach, które pracują ze sobą. Możemy mieć wiele kłótni i nie nauczyliśmy się, jak przezwyciężać rzeczy, które niszczą naszą jedność. Gdy mówimy o przyniesieniu świadectwa jedności – tego, że jesteśmy braćmi – to musimy stać się braćmi. Ale to znaczy, że musimy nauczyć się tego, jak funkcjonują relacje, a sądzę, że całkowicie straciliśmy know-how budowania relacji. Musimy się więc dowiedzieć, co niszczy nasze relacje.

– Ja kiedyś chodziłem do kościoła w niedzielę i tak raz w tygodniu spotykałem się ze znajomymi, których tam miałem. Niektórzy nawet tego nie mają. Chodzą do kościoła, ale nie mają tam przyjaciół. Wchodzą do budynku i wychodzą po usłudze. I tyle! Jak więc możemy osiągać to braterstwo, o którym mówisz?

– W ciągu ostatnich dekad pojawiło się wiele pomysłów. Najpierw komórki domowe. Coś, co miało przynieść więcej życia niż tylko kościół w niedzielę. Potem pojawił się pomysł, że Kościół to faktycznie grupy w domach – Ekklesia a oikos – jak mówi Paweł. A więc kościoły domowe, kościoły organiczne, kościoły bardziej oparte na życiu – raczej niż jakieś organizacje. Wszystkie te pomysły pojawiały się w ciągu ostatnich dekad i zdaje mi się, że te wnioski były bardzo dobre. Z tym że prawda jest taka, że możemy zmienić koncepcję, ale jeśli my się nie zmienimy jako osoby, jeżeli ja się nie zmienię, żebym bardziej był twoim bratem, żebyśmy połączyli siły i wytrwali w tym przez kolejne 1000 lat, o ile Pan mnie nie powoła, żebym leciał np. do Izraela – to jaką mamy jedność, skoro ty nigdy nie możesz być pewny, czy ja nie zniknę? Skoro mamy takie kłótnie o to, czego nie postrzegamy w ten sam sposób?

Przypominam: żyjemy w czasach objawienia, w czasie, gdy namaszczenie prorocze działa. To znaczy, że sposób, w jaki myślę dzisiaj nie jest taki sam jak 10 lat temu. To oznacza, że musimy umieć iść razem do przodu. Załóżmy, że obecnie dobrze się dogadujemy. Ja czasem mam takie sytuacje, że spotykam się z kimś nowym i zaczynamy rozmawiać. Pytam się: „Co słyszysz od Pana?”, a on coś mówi i ja na to: „Co? Słyszę dokładnie to samo!”. To mi się podoba! Ale przez kolejne 5 lat dalej się nie zmieniam. Ta osoba, np. ty, się zmieniasz. Jest rozdźwięk. Teraz chodzi o to, żebyśmy zmieniali się razem. Nie tak, że ja zmieniam się dla siebie, a ty dla siebie. Musimy znaleźć sposoby na to, żeby rozwijać się razem.

– Ok. Co to za sposoby?

– Co to za sposoby? Przede wszystkim zrozumiałem, że z mojej strony Jezus mówi: „Pokój miejcie ze wszystkimi”. Ale to znaczy, że jeśli ktoś chce być moim wrogiem, to będzie. Ja mogę być tak poprawny, jak się da, ale wrogowie też się znajdą. Wiemy też, że mamy głównego wroga, który się przeciwstawia Jezusowi i temu, co Pana i On chce cały dzień oskarżać. Mamy zatem dużo problemów z oskarżeniami w naszych sercach. Jeśli mamy więc odbyć podróż z drugą osobą, to musimy przezwyciężyć te przeszkody raz za razem. Musimy nauczyć się wybaczenia. To nie jest nowe, ale prawie nikt tym nie żyje. Czasami małżeństwo nas zmusza, żeby nauczyć się tego w związku. Ale nawet w małżeństwach wcale nie zawsze nam, chrześcijanom, wychodzi to lepiej niż niechrześcijanom. To jest katastrofa! Słyszałem, że są takie statystyki, że w USA nawet więcej rozwodów jest wśród chrześcijan niż wśród niechrześcijan.

Nie mamy więc świadectwa jedności. Musimy się jej nauczyć, a to znaczy, że musimy przezwyciężyć pewne oskarżenia. Musimy podjąć decyzję, że chcemy być braćmi i że nie znikniemy.

Dlatego nie potrzebujemy tak bardzo nowych koncepcji. Raczej potrzebujmy ludzi, którzy są dostępni, gotowi, by zostać zmienieni przez Pana, by być kształtowani. Z naszego doświadczenia wynika, że gdy chrześcijanie zaczynają mówić otwarcie, to okazuje się, że znajdujemy się w niezwykłego rodzaju niewoli. Wcale nie jesteśmy wolni. Jesteśmy obarczeni sprawami, które pochodzą z naszego dzieciństwa i tak dalej. To nas blokuje przed otwartością, w której łatwo byłoby się nam dopasować do innych. Musimy przezwyciężyć te rzeczy.

– To wszystko brzmi naprawdę bardzo dobrze. Muszę się dowiedzieć, jak przejść taką zmianę. Uważam, że masz wspaniałą wspólnotę. Byłem u was w Konstanz. Obecność Boża jest tam po prostu cudowna. To jest przykład dla mnie, jak reformacja może zmieniać ludzi i miejsce. To jest cudowne świadectwo. Muszę wiedzieć, jak taka reformacja mogłaby być wprowadzona tu, w Polsce.

– Na dwie kwestie mogę odpowiedzieć. Po pierwsze, z teoretycznego punktu widzenia. Dlatego że widzimy to w Biblii. Drugi punkt to przykład naszego życia.

A więc – po pierwsze – punkt z Biblii. Kiedy patrzysz na niebo, na Boży Tron, na to, jak jest opisany w Księdze Objawienia, to widzisz, że Tron otoczony jest przez 24 starszych. Tak? Więc sam Bóg otacza swój Tron starszymi. Pomysł, według którego ktoś zaczyna zasiadać w Radzie Bożej lub też zaczyna być częścią Rady Pana, jest oparty na tym, że Bóg ma starszych, którzy Go otaczają. To jest niebiański plan na to, jak powinno działać coś, co dziś zwiemy przywództwem (liderami). Jeżeli chcemy mieć prawdziwe przyjaźnie, to musimy przede wszystkim zmienić swoje pomysły na temat przywództwa, bo większość dzisiejszych kościołów zbudowana jest na nauczycielach, ewangelistach i pastorach. Zaczynamy od ewangelizowania ludzi, a następnie musimy ich ponauczać. Potem idą do kościoła, gdzie jest pastor karmiący owce za pomocą głoszeń, doradztwa duchowego itd. I zawsze budujemy system oparty na hierarchii, gdzie działa koncepcja piramidy. Mamy przywództwo, które rozchodzi się od czubka – pastora seniora, pod którym są starsi kościoła, a potem reszta. Ten model nie pochodzi z biblijnego Kościoła. Tak naprawdę został zapoczątkowany przez Ignacego Antiochejskiego, około 100 lat po Chrystusie.

Paweł i Piotr pisali o czymś zupełnie innym. Opisywali model przywództwa, który był oparty na starszych (gr. presbiteros) – w liczbie mnogiej. Piotr, o którym wszyscy wiemy, że był apostołem, bo Jezus sam go do tego powołał, pisze w liście do innych starszych Kościoła i mówi: „Piszę jako współstarszy” (gr. sunpresbiteros) – jeden ze starszych wśród was (1 Piotra 5:1). Chce powiedzieć kilka rzeczy. Tam widzimy, że starszeństwo wykonuje pracę pasterską. Starsi – w licznie mnogiej – wykonują też pracę, którą określamy jako praca biskupa. To znaczy pełnią aspekt opiekowania się Kościołem. To, co Biblia nazywa byciem liderem, to praca braterska – w liczbie mnogiej – w której ludzie są na równym poziomie. Nie mamy jednego człowieka, który jest superliderem. I nie ma też nawet koncepcji: „pierwszy pośród równych” (Primus Inter Pares). Nie mamy tej koncepcji wśród starszych w niebie. Nie powinniśmy jej mieć też w Kościele na ziemi.

– Jest taki werset, który przychodzi mi do głowy. Jezus powiedział, że powinniśmy uważać innych za większych od siebie i powinniśmy wzajemnie się pod siebie poddawać. Jednak w systemie kościelnym, który mamy dziś, wszyscy muszą się podporządkować pastorowi. Myślę, że trochę się tu mijamy z prawdą.

– Ja całkowicie wierzę – i wiem to z własnego życia, bo pełniłem też przez pewien czas funkcję pastorską – że większość pastorów zaczyna służyć, nie dlatego że mają ochotę zostać tyranami, powymuszać coś na kimś. Oni zaczynają służyć Panu, bo przyjmują odpowiedzialność – i mówię Ci – to są ludzie, którzy cierpią w tym najbardziej, bo oni zawsze widzą problemy i starają się je rozwiązać. Naprawić. Ale w tym mijamy się z prawdą, bo poddawanie się wzajemnie pod siebie dotyczy każdego, włączając w to przywódców. Jest to dużo trudniejsze niż poddawanie się pod jednego führera (przywódcę).

W Niemczech prawie nie wolno nam używać tego słowa. Widzieliśmy takiego „wielkiego Führera”, pod którego wszyscy się poddali i wszyscy zostali zwiedzeni. Zatem, gdy pojawia się problem z jednym führerem – jednym liderem – to cały system może łatwo zboczyć na niewłaściwą ścieżkę. W związku z tym nasz Pan od początku jasno to ustalił: poddawajcie się jeden pod drugiego (Ef 5:21). Nie pod jednego lidera. Przede wszystkim poddajemy się pod jednego Ojca, którego mamy w niebie i pod Jezusa, naszego starszego brata (Rzymian 8:29). A następnie Jezus uczy, aby poddawać się wzajemnie pod siebie.

c.d.n.

 

Całość do obejrzenia już wkrótce na portalu: nowareformacja.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *