Gdy doktryna o konieczności podporządkowania się wyznaczonemu autorytetowi oraz doktryna o „przykryciu” spotkały się z desperacką potrzebą porządku i przywództwa w ruchu charyzmatycznym – przy wyjątkowości darów ludzi takich jak Prince, Mumford, Basham i Simpson – narodził się nowy ruch. Ruch pasterski, znany także jako ruch uczniostwa, przyniesie wiele dobra w życiu wielu ludzi, ale spowoduje też wiele cierpień w życiu tysięcy i okaże się jedną z najbardziej niszczących kontrowersji wśród chrześcijan w Ameryce.

 

[Derek Prince opowiada o sytuacji w kościołach amerykańskich w latach 60 i 70 XX wieku]:

– Zacząłem czytać „Z plantacji w Plymouth” Williama Bradforda, jednego z ojców pielgrzymów. Opisuje on chrześcijańskie pobudki pielgrzymów; to jak nieustannie modlili się i pościli. Zrozumiałem, że pierwsi osadnicy w Ameryce zawarli z Bogiem przymierze dotyczące kraju. Uświadomiłem sobie, że przymierze to nadal jest ważne w Bożym sercu i wiedziałem, że muszę obudzić kościół w Ameryce, żeby odnowił to przymierze. Był to wyraźnie Boży moment. Musisz pamiętać, że na początku lat siedemdziesiątych kraj nadal był oszołomiony po latach sześćdziesiątych i ciągle rozgoryczony z powodu afery Watergate. Bóg zdawał się mówić: „Zaczęliście polegać na swoich własnych sposobach kierowania krajem. Widzicie, jakie to przyniosło efekty? Wróćcie do mnie”.

[…]

– Niestety przebudzenie w tym okresie zmierzało jednym z dwóch kierunków. Niektórzy chcieli przyjąć moc Ducha Świętego, odnowić dawne przymierze i w ten sposób wraz z Bogiem zmienić bieg historii. Inni natomiast pragnęli błogosławieństwa tylko dla samych siebie. Doszło do ekstremów w kwestii powodzenia i proroctwa. Myślę, że teraz widać, że ci, którzy chcieli zmienić świat z Bożą pomocą, wykonują duże kroki naprzód, ale sądzę, że i tak zawsze będzie istnieć charyzmatyczna subkultura, która zajmuje się tylko sama sobą.

[Stephen Mansfield, autor biografii Dereka]:

Czy pamiętasz, jakie były twoje pierwsze wrażenia dotyczące ruchu charyzmatycznego po przyjeździe do Ameryki?

[Derek]:

– Miałem wrażenie, że dziecko bawi się zabawkami dorosłych. Zamiast uznać wylanie Ducha za wezwanie do dojrzałości, ku osobie Jezusa, ludzie zwrócili się ku podnietom i przeżyciom. Gromadzili się wokół dynamicznych osobowości, bez względu na to, czy była w nich głębia, czy nie. Ruch był podzielony i nikt nie mógł wypowiadać się w imieniu wszystkich. To była tragedia, ponieważ Bóg czynił wielkie rzeczy w życiu wielu ludzi i mogłoby wydarzyć się więcej, gdyby panowała jedność.

[Stephen]:

– Czy właśnie to chciałeś zmienić, zakładając ruch uczniostwa?

[Derek]:

– Tak. Chcieliśmy wnieść jedność i porządek, które doprowadzą do dojrzałości. Uważam, że to Bóg zainicjował ruch uczniostwa, tylko niektórzy ludzie zareagowali w sposób cielesny. Pierwotne pobudki były jednak właściwe. Egoistyczne ambicje jednak wszystko zniszczyły.

[Stephen]:

– Także twoje egoistyczne ambicje.

[Derek]:

– Ze smutkiem muszę przyznać, że tak.

– A co uważała Lydia?

– Kochała ludzi, z którymi usługiwaliśmy w Ft. Lauderdale, ale czuła, że zmierzamy w złym kierunku. Ciągle mi powtarzała, że jest w tym niewłaściwy duch.

– Pamiętasz dokładnie jej słowa?

– Prawdę mówiąc, nie. Ale niedługo przed śmiercią, rozmawiając z naszym przyjacielem na temat uczniostwa, powiedziała niemal ze łzami: „Zabrali mojego Dereka”.

 

Ruch charyzmatyczny

Kiedy w 1959r. episkopalny ksiądz Dennis Bennett przeżył chrzest w Duchu Świętym, narodził się nowy ruch duchowy. Co prawda zielonoświątkowcy działali już od początku stulecia, istniał nawet ruch neopentekostalny pod nazwą „Latter Rain” zrodzony tuż po II wojnie światowej. Przywódcami tego ruchu byli tzw. „postępowi zielonoświątkowcy”, tacy jak Oral Roberts, Gordon Lindsay i T.L. Osborn, którzy pragnęli odnieść moc Ducha Świętego do nowoczesnego świata przez publikacje, filmy, telewizję i bardziej współczesny styl usługiwania.

Jednak gdy Dennis Bennett przeżył coś, co kiedyś było wyłącznie domeną zielonoświątkowców, nastał nowy dzień. Duch zaczął działać w kościołach, które każdy zielonoświątkowiec uznałby za odstępcze – episkopalnym, katolickim, prezbiteriańskim, baptystycznym, że wymienimy tylko niektóre. Już wkrótce ludzie poszukujący ze wszystkich większych ugrupowań przyjmowali Ducha Świętego, modlili się językami i wierzyli, że cuda powinny występować w codziennym życiu wiernych. Po pewnym czasie Biznesmeni Pełnej Ewangelii zaczęli drukować broszurki pod tytułem np.: „Działanie Ducha Świętego wśród luteran” lub „Działanie Ducha Świętego w Kościele Chrystusowym”. Wyglądało na to, że w ogniu duchowej odnowy Bóg zamierza wykuć kościół w Ameryce na nowo.

Niestety, nadzieje te nie trwały długo. W miarę postępu odnowy władze w kościołach historycznych zaczęły się zastanawiać, jak zareagować na nowe zjawisko. Charyzmatycy po przyjęciu chrztu w Duchu Świętym zwykle pozostawali w swoich tradycyjnych kościołach, mając nadzieję, ze nowy wyraz wiary zostanie w nich zaakceptowany. Ale tak się nie stało. Jedno ugrupowanie po drugim wypowiadało się przeciwko odnowie. Charyzmatycy zaczęli czuć się niewygodnie. Wielu poproszono, żeby albo odeszli, albo wyrzekli się swoich charyzmatycznych zachowań. Niektórych wyrzucano z kościołów, które ich dziadkowie pomagali zakładać.

Odrzuceni przez główne ugrupowania charyzmatycy szybko zaczęli organizować grupy domowe, studia biblijne, grupy modlitewne i konferencje. Różnice dogmatyczne zanikały na spotkaniach, na których uciekinierzy z prawie wszystkich ugrupowań chrześcijańskich uwielbiali Boga z pasją w charyzmatycznym stylu, słuchali nauczania Pisma, mówili językami, przyjmowali objawienie i modlili się o uzdrowienie lub uwolnienie od demonów. Okrętem flagowym tej flotylli był niewątpliwie ruch Biznesmenów Pełnej Ewangelii, ale nie sprawował on bezpośredniego nadzoru nad tysiącami mniejszych zgromadzeń, które karmiły się na ich konferencjach oraz za pośrednictwem ich publikacji i kaset.

Nieformalność ruchu miała swoje dobre strony. Małe zgromadzenia zapewniały zaspokojenie indywidualnych potrzeb ludzi. Ewangelizacja sprowadzała się po prostu do zaproszenia znajomych do domu, gdzie bardziej dojrzały wierzący wykładał Pismo Święte i przedstawiał prawdę o nawróceniu. Nie było ograniczeń czasowych ani innych. Spotkanie zaczynało się zwykle wieczorem, a przeciągało do późna w nocy, jego charakter zależał od potrzeb ludzi i prowadzenia Ducha. Prawdę mówiąc, początki ruchu charyzmatycznego zapowiadały to, co później kojarzono z duchowością ludzi wyżu demograficznego – spotkania nastawione na zaspokajanie potrzeb ludzi poszukujących.

Jednak nieformalność niosła też ze sobą niebezpieczeństwa. Gdy każdy obecny mógł przekazać objawienie, pojawiał się bałagan. Wystrzegające się struktury, autorytetu, a często przywództwa w ogóle, grupy charyzmatyczne cierpiały z powodu współzawodnictwa między objawieniami lub ekscesów doktrynalnych, a nie było nikogo, kto mógłby je korygować lub dyscyplinować. W miarę jak grupy rozrastały się, do usługi zapraszano często nauczycieli albo proroków z wyraźnym obdarowaniem. Zwykle goście wnosili do grupy moc, której członkowie doświadczali tylko w ograniczonym wymiarze. Życie ludzi doznawało zmiany, a grupa otrzymywała nową zachętę do usługiwania innym. Czasem jednak liderzy kierowali się nieczystymi pobudkami albo zaszczepiali w lokalnych grupach swoje ekstremalne poglądy. Wtedy dochodziło do głębokich zranień, zerwania relacji i ogólnego zamieszania.

Gdy Derek dokonał przeglądu sceny charyzmatycznej pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych, uznał, że z wielu rzeczy można się cieszyć, ale mnóstwo rzeczy wywołało zaniepokojenie. Charyzmatycy przesadnie zareagowali na nadużycia w poprzednich kościołach i odrzucili ze swojego systemu przekonań wszystko, co miało posmak tradycji, organizacji i doktryny. Niewielka dawka systematycznej prawdy przetrwała w przerażająco wypaczonej formie. Zdrowa biblijna prawda, jakiej nauczał kaznodzieja na spotkaniu Biznesmenów Pełnej Ewangelii, docierała do lokalnego spotkania modlitewnego albo studium biblijnego często w zatrważająco zmienionym stanie. Występowały ekstremalne poglądy doktrynalne, duchowe ekscesy i chaos. Dla człowieka uporządkowanego, systematycznego, dbającego o duchową czystość jakim był Derek, sytuacja nie mogła pozostać bez zmiany. Zmiana była konieczna, uważał. Być może trzeba będzie przedsięwziąć radykalne środki.

 

Zawiązanie ruchu nauczycielskiego i wprowadzenie doktryny o poddaniu autorytetowi ludzkiemu

Po przeprowadzce do Ft. Lauderdale w 1968 roku Derek, Lydia i Joska nawiązali kontakt z organizacją Holy Spirit Teaching Mission. Zapoczątkowana jako spotkanie modlitewne w domu wierzącego biznesmena Eldona Purvisa w 1966 roku misja rozrosła się do corocznej konferencji nauczającej, która przyciągała charyzmatyków z całych Stanów Zjednoczonych. W 1969r. misja oprócz kościołów w kilku miastach Florydy prowadziła seminaria w Kalifornii, Georgii i Ohio. Organizowała także czterotygodniowe kursy dla liderów cztery razy do roku w Montego Bay na Jamajce, jak również sponsorowała wyjazdy zagraniczne. W czerwcu tego roku misja zaczęła wydawać miesięcznik zatytułowany „New Wine”, który wkrótce stał się jednym z najbardziej wpływowych wydawnictw ruchu charyzmatycznego.

Ludzie, którzy w czasie przyjazdu Dereka do Ft. Lauderdale przewodzili misji, stanowili bardzo zróżnicowaną grupę. Był wśród nich Don Basham, były pastor Disciple of Christ, który przemieniony przez odnowę charyzmatyczną stał się popularnym mówcą na konferencjach Biznesmenów Pełnej Ewangelii. W 1967r. postanowił porzucić służbę pastorską i poświęcić się służbie nauczania i pisania. […] Następnym liderem misji był Bob Mumford. Z pochodzenia zielonoświątkowiec, miał przygotowanie akademickie, które w połączeniu z dynamicznym, ciekawym stylem przemawiania uczyniło go jednym z najbardziej poszukiwanych mówców ruchu charyzmatycznego. […] W 1970r. Purvis zaproponował Mumfordowi, żeby przeprowadził się na Florydę i tam podjął pracę. Mumford wyraził zgodę. Innym znanym liderem w misji w czasie, gdy sprowadził się tam Derek (albo krótko potem), był Charles Simpson. Człowiek ze wspaniałym darem administracji, były pastor baptystyczny, który zetknął się z usługiwaniem Kena Sumralla, pastora Południowych Baptystów, który zaangażował się w ruch charyzmatyczny. Po przeżyciu chrztu w Duchu Świętym, Simpson zaczął podróżować i usługiwać w całym kraju. Stał się dobrze znany dzięki kasecie z głębokim, choć jednocześnie humorystycznym świadectwem pt. „Południowy baptysta spogląda na Zielone Święta”. Derek spotkawszy tych ludzi odczuł, że poznał towarzyszy broni.

[…]

Kryzys roku 1970 jeszcze silniej związał go z pozostałymi liderami. Pod przewodnictwem Purvisa konto misji obciążył dług w wysokości 35 tysięcy dolarów. Rada misji i główne postaci takie jak Derek były zszokowane. Po pewnym czasie odkryli też, że Purvis był praktykującym homoseksualistą. Te rewelacje oznaczały nie tylko olbrzymie szkody dla Holy Spirit Teaching Mission, ale także dla ludzi, którzy byli z nią utożsamiani. Derek był jednym z nich. Jak powiedział później: „Wszyscy chcieliśmy się odciąć. Nasza nazwiska były z nią kojarzone.”

Przerażeni tym, co odkryli, 8 października 1970r. Derek, Mumford, Basham i Simpson spotkali się w apartamencie hotelu Galt Ocean Mile. Po krótkiej rozmowie na temat kryzysu uklękli do modlitwy. Jak wspomniał później Derek: „Bóg uczynił coś bardzo suwerennego i nadprzyrodzonego. Kiedy wstaliśmy z kolan, wiedzieliśmy bez wypowiadania słów i zadawania pytań, że Bóg w jakiś sposób połączył nas duchowo (…). Nie prosiliśmy o to Boga ani nawet tego nie oczekiwaliśmy”.

Mumford zgadza się z taką interpretacją: „Na podłodze w hotelowym pokoju Don, Charles, Derek i ja spotkaliśmy Boga i spotkaliśmy siebie nawzajem. Nie był to nasz wybór – to było przeznaczenie”.

Zadanie nie było do końca jasne. Wkrótce jednak czterej przyjaciele przejęli prowadzenie Holy Spirit Teaching Mission. W 1972 roku organizacja zmieniła nazwę na Christian Growth Ministries (CGM), żeby oddać pogłębiający się nacisk na nauczanie i przygotowanie. Wszyscy liderzy pisali do „New Wine” i przemawiali na konferencjach CGM, a jednocześnie prowadzili własną służbę.

Po jakimś czasie zaczął się formować określony nacisk doktrynalny, który odróżniał CGM od pozostałych organizacji charyzmatycznych. W 1972 r. Mumford napisał serię artykułów zatytułowanych „Bezprawie”, które podkreślały potrzebę praktycznego posłuszeństwa Bogu i podporządkowania autorytetom wyznaczonym przez Boga we wszystkich sferach życia. Tego samego roku Simpson napisał artykuł pt.: „Boża osłona”, w którym dowodził, że wierzący posiada „osłonę” albo „ochronę”, jeśli poddaje się wyznaczonym przez Boga autorytetom. W 1973r. w czasie kazania Mumforda w Governor’s Club w Ft. Lauderdale wszyscy obecni usłyszeli wyzwanie: „Musisz znaleźć sobie pasterza”. W centrum nauczania CGM wyraźnie znalazła się relacja pasterz/owce.

Dereka bardzo pociągała idea życia człowieka wierzącego pod przewodnictwem nadanego przez Boga autorytetu. Nie tylko uważał to za rozwiązanie ekscesów i niedojrzałości ruchu charyzmatycznego, ale także wierzył, że wynikiem mentorskiej relacji może być doktrynalne wyrobienie i biblijna głębia.

Prawdą jednak jest, że to nie Derek był autorem narastającego nacisku doktrynalnego, ale Mumford i Simpson. Przez całe swoje życie Derek zachowywał bezstronność, miał zdolność do obecności ciałem, ale nieobecności umysłem. Choć zgadzał się z podstawowymi zasadami CGM i tym, co wiedział o usługiwaniu pozostałych osób, zbyt często był nieobecny i zbyt zajęty, żeby zauważyć niebezpieczeństwo ekstremów w doktrynie CGM. Okaże się to jedną z niewielu plam na historii jego służby.

Rosnące zaangażowanie Dereka w CGM wywoływało zaniepokojenie Lydii. Miała już osiemdziesiąt lat i przez wiele w życiu przeszła. Zawsze bezceremonialna, w miarę upływu lat i z powodu wrażenia, że Derek uczestniczy w czymś, co może sprawić, iż nie wykona tego, do czego Bóg go przygotowywał, stawała się jeszcze bardziej bezpośrednia. Kiedy okazało się, że Eldon Purvis był homoseksualistą, Lydia wpadła na spotkanie Dereka, Bashama, Simpsona i Mumforda z oskarżeniem: „To tak wygląda wasze rozeznanie?”. Martwiło ją, że tacy duchowi mężowie zostali oszukani, bała się, że może pojawić się jeszcze większe zwiedzenie.

Na początku lat siedemdziesiątych, kiedy Derek zacieśniał swoje więzy z pozostałymi liderami CGM, Lydia pracowała nad książką „Spotkanie w Jerozolimie”. Ponieważ lepiej mówiła po angielsku, niż pisała, dyktowała książkę Derekowi, który z kolei ubierał jej myśli w wyrafinowany angielski, który tak dobrze znał. Praca powinna była sprawiać jej radość – jeszcze raz przeżywała pełne radości wspomnienie owocnego życia z kochającym mężem. Ale atmosfera pełna była napięcia. Nieporozumienie dotyczące doktryn CGM zaczęło ich rozdzielać.

[…]

Prawie wszyscy zapamiętali, że Lydię cechowała zadziwiająca duchowa spostrzegawczość. Zwracając się do nieznajomej kobiety, potrafiła powiedzieć: „Jeśli przebaczysz swojej matce to, co ci zrobiła, gdy miałaś 5 lat, zostaniesz uzdrowiona”. (…) Derek wiedząc o jej wielkiej wrażliwości i bardzo dobrze rozpoznając wyraz jej twarzy, zawsze kiedy przemawiał, chciał, żeby Lydia siedziała w pierwszym rzędzie naprzeciwko kazalnicy. W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych Derek potrzebował Lydii jeszcze bardziej. Jego służba eksplodowała. Bardzo dużo podróżował. (…) Przemawiał w kościołach wolnych chrześcijan, w Zborach Bożych i katedrach episkopalnych. Wkładał ręce na chorych i udręczonych w hotelowych salach balowych, na spotkaniach domowych, po nabożeństwach liturgicznych i w halach sportowych od Bangor po San Diego. Jego sława rozszerzała się częściowo także dzięki książkom. (…) „List nauczający” z tamtych lat pokazuje nam, na czym polegała służba. Każdy taki list był właściwie kilkustronicowym biuletynem ze zdjęciem Dereka i Lydii i tekstem „Osobistego przesłania” na pierwszej stronie. W środku Derek komentował bieżące wydarzenia, informował o modlitwach i najnowszych trendach, oferował materiały oraz przedstawiał plan swoich podróży. Zawsze znajdowały się tam krótkie osobiste wzmianki na temat wnuków albo radości ze wspólnie spędzonego czasu na święta. W ten sposób czytelnicy byli wprowadzani w świat Prince’ów i to tłumaczy poczucie bliskości z Derekiem i jego rodziną, jaką odczuwali jego uczniowie. I właśnie to poczucie bliskości dało początek ruchowi pasterskiemu.

Gdy doktryna o konieczności podporządkowania się wyznaczonemu autorytetowi oraz doktryna o „przykryciu” spotkały się z desperacką potrzebą porządku i przywództwa w ruchu charyzmatycznym – przy wyjątkowości darów ludzi takich jak Prince, Mumford, Basham i Simpson – narodził się nowy ruch. Ruch pasterski [nauczycielski], znany także jako ruch uczniostwa, przyniesie wiele dobra w życiu wielu ludzi, ale spowoduje też wiele cierpień w życiu tysięcy i okaże się jedną z najbardziej niszczących kontrowersji wśród chrześcijan w Ameryce.

Ruch nie miał oficjalnej inauguracji, ale jego początków można szukać w serii spotkań prowadzonych przez liderów CGM oraz grupę przywódców charyzmatycznych katolików pod przewodnictwem Steve’a Clarka i Ralpha Martina w Montreat w stanie Północna Karolina latem 1974r. Jak donosiło czasopismo „New Wine”: „Ponad 2100 pastorów, liderów, starszych i pasterzy zgromadziło się (…) w czasie bardzo znaczących dla ciała Chrystusa tygodni. Obecni byli liderzy z całego kraju i świata”. Obecność Billy’ego Grahama na jednym z nabożeństw wzmogła poczucie historyczności chwili (…). Zanim liderzy z Ft. Lauderdale opuścili konferencję, dziesiątki innych przywódców przychodziły do nich z pytaniem, czy mogą być ich uczniami.

Wśród liderów, którzy uczestniczyli w konferencji w Montreat, był człowiek, który wkrótce przyłączy się do zespołu z Ft. Lauderdale. Starszy i bardziej doświadczony niż pozostała czwórka, Ern Baxter, znany był ze zdrowej nauki i pociągającej osobowości. Urodził się w Kanadzie, potem współpracował ze słynnym ewangelistą Williamem Branhamem, był pastorem kilku kościołów, a w latach 70 znanym mówcą w amerykańskim ruchu charyzmatycznym.

[…]

Coraz więcej osób z całego kraju poddawało się przewodnictwu Dereka, Bashama, Mumforda, Baxtera i Simpsona. Wielu ludzi przeprowadziło się wraz z rodzinami do Ft. Lauderdale i rozpoczęło życie w relacjach, o jakich słyszeli na kasetach CGM. Ci, którzy nie mogli przenieść się do “charyzmatycznego Watykanu”, zaczęli organizować spotkania modlitewne i studia biblijne w taki sposób, żeby zapewnić im właściwe “okrycie” i odpowiednie autorytety. Nawet kościoły wzywane były do “porządku” i poddanie się jednemu ze słynnych nauczycieli z Florydy.

W marcu 1975r. w hotelu Red Carpet Inn w Atlancie odbyła się historyczna konferencja. Liderzy z Ft. Lauderdale zgromadzili wszystkich ludzi, którzy znajdowali się pod ich opieką pasterską. Doktryna pasterzowania została w nich zaszczepiona. Był to decydujący moment w historii ruchu charyzmatycznego. Ludzie podpisywali przymierza podporządkowania się swoim pastorom i przyjmowali Wieczerzę Pańską nie tylko jako pamiątkę śmierci Jezusa, ale także jako sakrament oddania się swoim pasterzom.

Derek, być może dlatego, że żywił jakieś ukryte wątpliwości, na spotkaniu w Atlancie był „obecny ciałem, ale nieobecny duchem”. Te słowa opisują dobrze jego nie do końca określony stosunek do całego ruchu. Choć obserwatorzy szybko dostrzegą skrzydło ruchu Prince/Basham koncentrujące się bardziej na uwolnieniu, proroctwie, Izraelu i innych tematach charyzmatycznych, w przeciwieństwie do skrzydła Mumforda/Simpsona, koncentrującego się bardziej na sprawach „Królestwa”, takich jak zarządzanie Kościołem – wygląda na to, że Derek zaczął w sercu oddalać się od ruchu prawie od chwili jego powstania. Faktem jednak jest, że publicznie nadal wspierał ruch i tę dychotomię trudno zrozumieć. Obrońcy Dereka sugerują, że był po prostu zbyt zajęty, żeby zauważać powtarzające się z coraz większą częstotliwością ekscesy. Podkreślają też, że Derek bardziej zajmował się nauczaniem niż strukturą ruchu i zarządzaniem. Pod koniec swojego życia Derek tłumaczył się podobnie (…). Jeśli naprawdę Derek już na początku powstania ruchu pasterskiego stracił do niego serce, to prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego na pewien czas stracił serce do życia w ogóle: 5 października 1975 zmarła Lydia Prince.

Od kilku miesięcy nie czuła się dobrze. Derek nie wiedział, czy z powodów emocjonalnych, czy fizycznych. Johanne i Magdalene przeprowadziły się na Florydę, żeby zajmować się matką. Zakończona już praca nad Spotkaniem w Jerozolimie była wyczerpujaca i Derek zastanawiał się, czy nie to odebrało jej siły. Ale być może większym powodem do zmartwienia było pytanie, co dla służby Dereka może oznaczać ruch pasterski. Pewnego wieczoru, kiedy do ich domu przyszli pozostali liderzy, Lydia wstała z łóżka, wyszła do nich w szlafroku, uściskała gorąco wszystkich po kolei i powiedziała, że ich kocha. Wyraźnie próbowała przezwyciężyć swoje uprzedzenia, szczególnie wobec Mumforda, którego uważała za twórcę „sekty”. 5 października o trzeciej nad ranem Lydia obudziła się i powiedziała Derekowi, że źle się czuje. Derek zadzwonił do Johanne i powiedział: „Musimy zawieźć twoją mamę do szpitala”. Jednak w czasie jazdy nie wydawało się, żeby stan Lydii był poważny. W pewnej chwili zaśmiała się, a zapytana o przyczynę, odpowiedziała, że Jezus właśnie jej powiedział, że jest z niej zadowolony. Potem zaczęła instruować Dereka na temat adnotacji w swojej książce, projektu, z którego była bardzo dumna. W szpitalu pielęgniarki położyły ją do łóżka, poddały badaniom, a potem podały śniadanie. Lekarz prowadzący wziął Dereka na bok i powiedział, że niewiele już może zrobić. Lydia była osiemdziesięcioletnią kobietą, której serce odmawiało posłuszeństwa. (…)

Śmierć Lydii zdruzgotała Dereka. Joska do dzisiaj pamięta niemal zwierzęce jęki rozpaczy dochodzące z sypialni ojca, który opłakiwał zmarłą żonę. Derek otoczony był przyjaciółmi, którzy próbowali go pocieszać, ale bezskutecznie. Przeraźliwy ból duszy przeradzał się w niepohamowany płacz i jęk, które do tego stopnia rozdzierały serce, że pocieszyciele nie byli w stanie zaoferować mu pomocy. Po prostu płakali razem z nim. (…) Śmierć Lydii zapoczątkowała bolesny okres w życiu Dereka. Jak to później zrozumiał, żałoba otworzyła w jego duszy drzwi dla osamotnienia. Nietrudno zrozumieć, jak to się stało. Bez żony, która trwała przy nim przez prawie trzydzieści lat, bez córek, które były już dorosłe i poza domem, pod presją służby, która utrzymywała go ciągle w drodze, Derek odczuwał, że ulega dręczącemu duchowi. Na każdym kroku musiał walczyć z ogarniającą go depresją: w pustych pokojach hotelowych, w czasie bezsennych nocy, w pokusach, które odwoływały się do niespełnionych tęsknot jego duszy oraz w ciszy pustego teraz domu.

Co gorsza kontrowersje dotyczące kwestii uczniostwa zaczęły pozbawiać Dereka przyjaciół w chwili, gdy ich najbardziej potrzebował. Ludzie, którzy byli dotąd jego najbardziej zagorzałymi zwolennikami, odczuwali teraz ducha kontroli nad jego służbą i zaczęli się wycofywać. Niektórzy nigdy już nie wrócili. Jego córka Johanne, zawsze będzie go kochać, ale jednocześnie uważać, że kwestie uczniostwa wbiły między nich klin, który nigdy nie zostanie usunięty. (…)

Pat Robertson, przewodniczący wpływowej Chrześcijańskiej Stacji Nadawczej (CBN), nie tylko wypowiedział się przeciwko koncepcji pasterstwa [nauczycielstwa], ale także zakazał nadawania programów nauczycieli CGM oraz nakazał zniszczyć zapisy ich wcześniejszych wystąpień w programach CBN. (…) Kathryn Kuhlman odmówiła uczestnictwa w konferencji w Jerozolimie na temat Ducha Świętego, gdy dowiedziała się, że ma na niej wystąpić także Bob Mumford. Był to cios osobiście dla Mumforda, jak również dla całego ruchu pasterskiego [nauczycielskiego]. Ale to było i tak nic w porównaniu do tego, co dopiero miało nastąpić. Demos Shakarian, założyciel Organizacji Biznesmenów Pełnej Ewangelii, tej która pierwotnie przyczyniła się do wylansowania wszystkich nauczycieli CGM na arenie międzynarodowej – stwierdził, że są oni heretykami, których należy unikać. Było to wydarzenie najbliższe rozłamowi denominacji, jakie mogło w ogóle mieć miejsce w ruchu charyzmatycznym. Zapanowały chaos i rozgoryczenie. Próby uleczenia rozłamu nie powiodły się. Pod koniec 1975r. w Ann Arbor w Michigan, a potem w Oklahoma City w 1976r. liderzy zebrali się, żeby przekonywać, ganić i ogłaszać. Spotkania bardziej rozgrzały i tak już napiętą atmosferę, niż przyniosły jakieś rozwiązania. Ruch charyzmatyczny był rozdarty. Przesadzone opowieści krążyły w obu obozach. Ludzie przeciwni pasterzowaniu [nauczycielstwu] opowiadali, że ludziom nie wolno było wypisać czeku ani współżyć ze swoimi żonami bez pozwolenia pastora. Zachęta do składania dziesięciny osobiście pasterzowi zamiast kościołowi lub organizacjom zrodziła mit, że podstawą całego ruchu była chęć zdobycia pieniędzy. (…) Jak w przypadku większości kontrowersji w historii, legendy zastąpiły fakty. Ludzie woleli uznać, że druga strona znajduje się pod wpływem demonicznym, niż stwierdzić po prostu, że się myli.

(…) Kiedy okazało się, że córka Pata Robertsona cierpi na silne bóle głowy, ten uznał, że zostały one wywołane przekleństwami wypowiadanymi na spotkaniach modlitewnych w Ft. Lauderdale. Inni wyciągali wnioski, że przedwczesna śmierć Kathryn Kuhlman miała tę samą przyczynę: naśladowcy Bashama, Prince’a, Simpsona, Mumforda i Baxtera „uwolnili nad jej życiem ducha śmierci”. Takie poglądy prowadziły do eskalacji kontrowersji i zmieniały ją z niezgody teologicznej i dotyczącej zarządzania kościołem w walkę między dobrem, a złem. Liderzy z Ft. Lauderdale konsekwentnie postrzegali sprzeciw wobec ich ruchu jako atak szatana na czyste dzieło Boże.

Jednak prawdziwa szkoda dokonywała się w sercu przeciętnego wierzącego, w ludziach, którzy w poszukiwaniu Jezusa wypełniali salony w mieszkaniach, sale balowe w hotelach. Oni tylko pragnęli odczuwać bliskość Boga i wypełniać wszelką sprawiedliwość. Jeśli oznaczało to podporządkowanie się starszemu, mądrzejszemu wierzącemu, chcieli to robić. Jeśli oznaczało to konieczność walki z duchami, które popychały ich do pożądliwości lub uzależnienia, chcieli walczyć aż do uwolnienia. (…) Niestety zawiodły ich obie strony sporu. Liderzy, którzy sprzeciwiali się ruchowi, często robili to z nieczystych pobudek, ponieważ ich własna służba byłaby zagrożona. Zgromadzenie popleczników ruchu pasterskiego [nauczycielskiego] w Kansas City przyciągnęło ponad 50 tys. osób, olbrzymią liczbę jak na tamte czasy. Ponadto przylepianie etykietek często zastępowało prawdziwe biblijne rozsądzanie, a osobiste urazy chowano pod maską duchowego rozeznania. Niewielu krytyków ruchu pasterskiego zachowywało się tak, jakby chcieli wyratować cierpiących chrześcijan od zwiedzenia.

Podobnie piątka z Ft. Lauderdale nie dostrzegała niszczącego wpływu ruchu wiedziona ambicją i tego rodzaju duchowością, która nie pozwalała im spojrzeć na swoich krytyków jak na strażników ich dusz. Im bardziej się sprzeciwiano, tym bardziej zamykali się w swoim kręgu i wyciągali wnioski, że ich przeciwnicy postępują według „niewłaściwego ducha” i „zostali zaślepieni przez ducha tego wieku”. Jak powiedział później Derek: „Wszyscy byliśmy pełni egoistycznych ambicji i dopiero później uświadomiliśmy sobie szkody, jakie wyrządziliśmy”

[…]

Możliwe, że ostateczne zerwanie Dereka z ruchem pasterskim [nauczycielskim] zaczęło się od nieporozumień dotyczących jego drugiej żony. Derek nie miał zamiaru nikogo gorszyć. Później przyznał, że jego największym grzechem w całej kwestii uczniostwa była obawa, że zostanie uznany za nielojalnego. Ale gdy lokalni pasterze nie zaaprobowali jego decyzji ponownego małżeństwa, nieporozumienie doprowadziło do pęknięcia, które po pewnym czasie doprowadzi do zerwania więzi z pozostałymi członkami piątki z Ft. Lauderdale.

Derek nigdy nie radził sobie dobrze w samotności. Ciągle przeszkadzały mu trudy życia w osamotnieniu. Pod koniec lat 70 miał ponad sześćdziesiąt lat. (…) Ostatniego dnia pobytu w Izraelu Derek chciał zasnąć o zwykłej porze, ale kiedy tylko położył się spać, odczuł Bożą bliskość. Znów usłyszał Głos. Ten sam, który nauczył się rozpoznawać na pustyni w Afryce wiele lat temu. Głos przypominał mu wersety i obietnice, które otrzymał w ciągu wielu lat. Potem zasnął. Nad ranem zobaczył bardzo żywy obraz. Nie spał już, ale przed oczami pojawił mu się obraz jak ze snu. Zobaczył przed sobą zbocze stromego wzgórza, które przypomniało mu jedno ze zboczy góry Syjon z południowo-zachodniej strony Starego Miasta w Jerozolimie. Natychmiast odczuł, że obraz ten oznacza jego drogę powrotną do Jerozolimy. Jednak jeszcze bardziej intrygujący był obraz kobiety. Siedziała na ziemi tam, gdzie zaczynała się ścieżka prowadząca na wzgórze. Miała blond włosy i zachodnie rysy twarzy, wyraźnie była Europejką. A jednak ubrana była w zieloną suknię w stylu orientalnym. Siedziała schylona do przodu, w nienaturalnej pozycji, która sugerowała ból. Nagle Derek uświadomił sobie, że kobieta ta to Ruth Baker. Przez chwilę był zaskoczony i zastanawiał się. Potem przyszła pewność. Jak pisał później: „Zanim jeszcze sformułowałem pytanie, znałem odpowiedź. Nie pojawiła się dzięki procesowi rozumowania. Bóg jej nawet [wtedy] nie wypowiedział. Po prostu była w moim umyśle w miejscu, do którego zwątpienie nie miało dostępu. Bóg chciał, żeby ta kobieta została moją żoną”. (…) Derek wyjaśnił [Ruth], że musi opowiedzieć o swoich uczuciach [do niej] braciom z Ft. Lauderdale. „Postanowiliśmy nie podejmować żadnych ważniejszych osobistych decyzji bez konsultacji ze sobą. Dlatego nie mogę posunąć się dalej, zanim nie porozmawiam z braćmi. Wierzę jednak, że Bóg wyraźnie objawił swoją wolę i on o wszystko zadba.” Następnego dnia wrócił do Stanów Zjednoczonych, żeby opowiedzieć przywódcom z Ft. Lauderdale o Ruth.

Okazało się, że sprawa nie wygląda tak różowo. Kiedy Derek powiedział Bashamowi, Simpsonowi, Baxterowi i Mumfordowi o tym, co tak wyraźnie wydawało mu się wolą Bożą, oni dostrzegli tylko problemy. (…) Nadzieje Dereka zostały zniweczone. Odrzucenie jego planów przez przyjaciół okazało się gorzką pigułką. Zastanawiał się poważnie nad tym, czy nie odrzucić rady współliderów i nie uczynić tego, co uważał za Bożą wolę. Jednak takie postępowanie byłoby zaprzeczeniem wszystkiego, czego dotychczas nauczał i na czym zbudowany był ruch. Ustąpił. Zadzwonił do Ruth i powiedział jej, co się stało. Później w Jerozolimie wyjaśnił jej dokładnie zastrzeżenia braci. „Czuję, że powinniśmy zerwać ze sobą wszelki kontakt, oprócz modlitewnego”. Ruth zgodziła się. Kiedy Derek odprowadził ją do taksówki, znów w sercu poczuł powrót zimy.

Do tego miejsca wszyscy uczestnicy tej historii zgadzają się, że tak wyglądały fakty. Wydarzenia, które nastąpiły później, napełniły goryczą kolegów Dereka i sprawiły, że nawet lata później mieli wrażenie, że zostali oszukani. Derek nie potrafił porzucić kwestii Ruth i wywierał naciski na braci, żeby rozważyli sprawę ponownie. Niektórzy z przyjaciół Dereka odebrali to jako uzasadnioną prośbę. Inni uznali za wywieranie presji, próbę wymuszenia zgody, która nie została udzielona.

Trudno stwierdzić, co działo się za zamkniętymi drzwiami. Wiadomo tylko, że 17 października 1978 r. Derek Prince i Ruth Baker pobrali się w obecności ponad 600 gości. W uroczystości wzięli udział wszyscy przywódcy z Ft. Lauderdale i nie dawali nikomu odczuć, że istniej różnica zdań. Widać było, że ich jedność jest prawdziwa. Kiedy ruch uczniostwa zaczął się rozpadać, pojawiły się wyrazy niezadowolenia z małżeństwa Dereka z Ruth.

[…]

[Stephen]:

Derek, muszę zadać ci kilka trudnych pytań. Jesteś na nie gotowy?

[Derek]:

Mam nadzieję, że tak.

[Stephen]:

Kiedy opowiadasz historię swojej miłości do Ruth, twierdzisz, że podporządkowałeś się braciom z Ft. Lauderdale i, kiedy oni wyrazili sprzeciw, ty im uległeś. A potem oni zmienili zdanie i uznali, że to małżeństwo jest zgodne z wolą Bożą i udzielili ci pozwolenia. Chyba wiesz, że oni twierdzą teraz, że ich do tego zmusiłeś i że nigdy nie uważali, iż Ruth jest dla ciebie odpowiednia. Mówią, że wierciłeś im dziurę w brzuchu, dopóki nie wyrazili zgody. Przepraszam, że mówię o tym w taki sposób, ale jak odpowiesz na takie zarzuty?

[Derek]:

Mogę tylko powiedzieć, że o ile znam swoje serce, chciałem powierzyć tę sprawę Bogu i poznać jego wolę przez moich braci. Naprawdę wierzyłem, że poślubienie Ruth jest zgodne z wolą Bożą. Uważałem, że pozostali patrzą tylko na zewnętrzną stronę tej sytuacji – że Ruth była rozwiedziona, że nie była zdrowa, że wcześniej mówiłem, iż się powtórnie nie ożenię. Uważałem, że to Bóg zmienił ich serca i doprowadził do zmiany zdania. Jeśli było inaczej, nic o tym nie wiedziałem. Myślę, że fakt, iż wszyscy byli na uroczystości zaślubin i udzielili nam formalnego błogosławieństwa, mówi sam za siebie.

[Stephen]:

Czy wiesz, że niektórzy z nich uważają twój ślub z Ruth za pierwszą z serii zdrad? Uważają, że najpierw zawarłeś z nimi przymierze, potem utrzymywałeś do nich dystans, zmusiłeś do zaaprobowania swojego małżeństwa, a potem ich porzuciłeś, krytykując ruch uczniostwa. Wiem, że wkraczam w bolesne wspomnienia, ale jak byś odpowiedział na takie zarzuty?

[Derek]:

Jestem zaskoczony, że ktoś może tak myśleć. Często wyrażałem sprzeciw w czasie naszych dyskusji. Od jakiegoś czasu martwiły mnie osobiste ambicje – które, jak uważam, doprowadziły do rozpadu tej służby – oraz umieszczanie niedoświadczonych ludzi na odpowiedzialnych stanowiskach. Bracia wiedzieli o moich zastrzeżeniach. O sprawie małżeństwa już mówiłem. Myślałem, że je aprobują. Ich postępowanie zdawało się to potwierdzać.

[Stephen]:

Ale czy wiesz, dlaczego teraz myślą tak, jak myślą?

[Derek]:

Sądzę, że czas wypaczył nasze wspomnienia. Nie odszedłem od ruchu z powodu Ruth. Odszedłem, ponieważ już dłużej nie mogłem go wspierać. Widziałem, że stajemy się denominacją. Prawdą jest, że miałem do pracy większy dystans niż pozostali. Zmarła moja pierwsza żona. Moja służba szybko się rozwijała, także za granicą. Ożeniłem się ponownie. To wszystko mnie odciągało. Po prostu nie byłem tak zaangażowany jak pozostali. Nie mówię tego, żeby kogokolwiek obwiniać. Trwałem tak długo w ruchu z powodu obawy przed nielojalnością. Uważam, że to mnie zbyt długo powstrzymywało. Powinienem był chyba odejść o wiele wcześniej.

[Stephen]:

A jak to się skończyło?

[Derek]:

Nie było w tym niczego dramatycznego. Po prostu odsunąłem się. Moje odejście nie zostało prawie odnotowane w mediach ani w „New Wine”. Nie czułem też potrzeby pisania o tym w moim biuletynie. Teraz, po latach wygląda to na coś bardziej znaczącego, ale wtedy nie było takie ważne.

[Stephen]:

Jakie popełniłeś błędy w tym ruchu?

[Derek]:

Wierzę, że ruch został zapoczątkowany przez Boga i jego pierwotne pobudki były właściwe, ale potem doszły do głosu egoistyczne ambicje. Jeśli chodzi o mnie, to chciałem być popularnym i cenionym nauczycielem biblijnym. Uznałem, że ruch uczniostwa będzie środkiem do osiągnięcia tego celu, podobnie jak inni widzieli go jako środek do realizacji własnych marzeń. Był to grzech nas wszystkich. Zepsuliśmy go, ale początki były dobre i od Pana.

[Stephen]:

Co teraz myślisz o szkodach, jakie wyrządził ruch?

[Derek]:

To jedna z najsmutniejszych spraw w moim życiu. Ern zmarł w bólu i w oddzieleniu. Don, najbardziej wrażliwy z nas, z pewnością zmarł z powodu złamanego serca. Bob przez lata miał problemy zdrowotne. A wszystko to z pewnością z powodu stresu. Ale najbardziej przejmuję się tymi, którzy zostali wtedy zranieni i odwrócili się od Pana. To jest najtrudniej znieść. Proszę Pana, żeby z powrotem przyprowadził ich do domu.

[Stephen]:

A więc odszedłeś w 1983r. Co działo się potem?

[Derek]:

Prawdę mówiąc, zaczęły się wtedy najlepsze lata mojej służby. Boże namaszczenie było jeszcze silniejsze. Ruth była wspaniałą pomocnicą i otworzył się przede mną świat. Znaleźliśmy się w radiu. Moje książki stały się jeszcze popularniejsze. Ruth i ja część roku spędzaliśmy w Jerozolimie, a część na podróżach po świecie. Myślę, że lata nauki i doświadczenia zaowocowały w ciągu następnych piętnastu lat. Wierzę, że wykonałem wtedy Boże powołanie, jak nigdy przedtem.

[Stephen]:

Co najbardziej zapadło ci w pamięć z tamtych lat?

[Derek]:

Prawdopodobnie działanie Ducha przez mnie. Ręka Pana była potężna nade mną w tym czasie. Działo się wiele cudów, a mojemu nauczaniu towarzyszyła niezwykła łaska. Kiedy wspominam te lata, najbardziej pamiętam jednak głodne twarze, miliony twarzy ludzi, którzy z desperacją pragnęli Bożego Słowa. To był ogromny przywilej. Przez całe lata przygotowywałem się, żeby odpowiedzieć na ten głód. Będę widział te twarze do końca mojego życia.

 

Tekst opracowany przez otwarteniebo24.pl na podstawie fragmentu książki: „Derek Prince – biografia”. Autor: Stephen Mansfield (biografia została spisana na podstawie wywiadów i autoryzowana przez Dereka Prince’a). Wydawnictwo: W wyłomie.

Teksty w nawiasach kwadratowych są dodane przez nas. Dokonaliśmy także nieznacznej obróbki technicznej errat i skróciliśmy całość opowiadania, publikując na podstawie prawa cytatu – w celu przeczytania tekstu w pełnym kontekście serdecznie prosimy o zakup książki w języku polskim na stronie wydawnictwa „W wyłomie”, lub też w angielskim oryginale.

 

Komentarze

  1. Jesli ktos naprawde jest nauczycielem,naprawde pasterzem to osoba mi podlegla wyjdzie na tym dobrze. Jesli natomiast nie jest to nauczyciel i pasterz to podlegla mu osoba bardzo zle na tym wyjdzie. Janusz

  2. Wstrząsająca historia “ruchu pasterskiego ” i Jego załozycieli .Bardzo się cieszę że umieściliscie ją na swojej stronie ku przestrodze i pokazaniu jak niszczycielska doktryna wydaje gorzkie owoce.W Polsce wsród liderów jest myśle wiele sympatyków tego zwiedzenia dlatego warto tą historie rozprowadzać dalej w sieci.

  3. Książki Dereka Princa miały ogromny wpływ na moje nawrócenie i poznanie Boga.
    Lubię czytać o historii ruchów charyzmatycznych a ten artykuł jest napisany jakby pod moje zamówienie i jest odpowiedzią na stawiane pytania. Pozwoliłam sobie zarzucić linka do tego artykułu z mojego bloga, w którym zachęcam do czytania Biblii i nie reprezentuje denominacji. Nie wiem czy mam waszą zgodę na taki zabieg linkowania do was.Czekam na odpowiedź. Pozdrawiam i błogosławię.
    Mięsisty , świetny artykuł. Krystyna Melita.Tu zamieściłam linka : ezdraszki.blogspot. com/2014/07/lina-on-line-lina-do-wiary.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *