Pustynia jest miejscem suchym. Może być sucha duchowo, finansowo, społecznie lub fizycznie. Bóg daje ci „chleb powszedni”, a nie „obfitość wszystkiego”. Daje odpowiedź na nasze potrzeby – ale nie koniecznie nasze pragnienia… Przychodzi czas na rozwój charakteru. A ma to miejsce na pustyni… To jest czas, w którym zdajesz się iść w kierunku przeciwnym do twoich marzeń i obietnic, które On ci złożył. Nie dostrzegasz żadnego wzrostu, ani rozwoju. W zasadzie, możesz mieć wrażenie, że się cofasz. Jego obecność zdaje się znikać, a nie rosnąć. Możesz się czuć nie kochany, a nawet ignorowany. Ale tak nie jest!
W poprzednim rozdziale określiliśmy czym pustynia nie jest (patrz tutaj). W tym rozdziale rzucimy trochę światła na to, czym jest. Wielu z nas wpada w potępianie samego siebie po wejściu w ten czas. Myślimy, że zgubiliśmy Boga lub jakoś Go rozczarowaliśmy. Nie rozumiemy znaczenia i celu pustyni. W Biblii, a także w historii człowieka, Boży mężowie i kobiety przechodzili przez pustynię jako przez czas przygotowania do swojego powołania w Bogu. A zatem pustynia nie jest Bożym czasem odrzucenia, ale Bożym czasem przygotowania.
Na początku tej książki chciałbym wam przypomnieć, że wydarzenia ze Starego Testamentu są przykładem, cieniem Nowego Testamentu i nowego przymierza. Będę więc używał zdarzeń i proroctw ze Starego Testamentu, aby zobrazować czas pustyni. Tylko przez włączenie prawa i proroków do naszych rozważań możemy w pełni zrozumieć jak działa Bóg i jak postępuje ze swoim Kościołem. Jezus powiedział w Mateusza 5:17-18: „Nie mniemajcie, że przyszedłem rozwiązać zakon albo proroków; nie przyszedłem rozwiązać, lecz wypełnić. Bo zaprawdę powiadam wam: Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z zakonu, aż wszystko to się stanie.”. Duch Święty oświeca Pisma i objawia nam tajemnice Starego Testamentu, które są ukryte w Chrystusie. Czytając Stary Testament zobaczycie jak prawdy Nowego Testamentu sprawdziły się w konkretnych przypadkach. I Koryntian 10:11 mówi: „A to wszystko na tamtych przyszło dla przykładu i jest napisane ku przestrodze dla nas, którzy znaleźliśmy się u kresu wieków.”
Innymi słowy Bóg chce, żebyśmy czerpali korzyści z lekcji oraz życia patriarchów i proroków. I chociaż wiele proroctw starotestamentalnych doczekało się już wypełnienia na kartach historii, to nie neguje to ich zastosowania w obecnych czasach. Jedno nie wyklucza drugiego.
POSTRZEGANIE CZASU PUSTYNI
Spójrzmy na starotestamentalny przykład pustyni opisany w księdze Hioba.
„Oto, gdy idę naprzód – nie ma go, a gdy się cofam – nie zauważam go. Gdy szukam go po lewej stronie, nie dostrzegam go, gdy się ukrywa po prawej, też go nie widzę. Zna bowiem drogę, którą postępuję; Gdyby mnie wypróbował, wyszedłbym czysty jak złoto.” (Hiob 23:8-10)
Jaka klasyczna wizja pustyni! Hiob szuka obecności, poruszenia Boga w swoim życiu. Jednak im więcej szuka, tym bardziej Bóg zdaje się mu umykać. Bóg, jednakże, działa w życiu Hioba i doskonale wie, co się w jego życiu dzieje. Więc tylko dlatego, że Jego obecność nie jest zauważalna, nie możemy powiedzieć, że Go nie ma i że nie działa w naszych życiach.
Kiedy pierwszy raz przyjąłeś Jezusa jako Pana swojego życia i zostałeś wypełniony Duchem Świętym, Jego Obecność była dla ciebie cudownie realna. Wołałeś Jego Imię, a On natychmiast odpowiadał. Kiedy się modliłeś, objawiał ci swoją obecność. Jako nowonarodzone dziecko w Jego rodzinie byłeś otoczony taką opieką, jaką dostaje małe dziecko.
Kiedy dzieci są noworodkami, wymagają ciągłej opieki. Muszą być karmione, przebierane, kąpane i są uzależnione od opieki innych, którzy muszą wszystko dla nich robić. Jednak kiedy dziecko rośnie, trzeba pozwolić mu dojrzeć. Kiedy nasz najstarszy syn zaczynał sam jeść, frustrował się bardzo, bo nie mógł nałożyć sobie jedzenia tak szybko i tak skutecznie jak mamusia. Wysilał się, żeby dostać to, co wcześniej przychodziło tak łatwo. Wielokrotnie byłoby łatwiej dla nas, gdybyśmy go dalej karmili, zamiast pozwalać mu to robić samodzielnie. Tym niemniej, gdybyśmy „poszli na łatwiznę”, to jego dojrzewanie w tym zakresie byłoby bardzo opóźnione. Gdy dzieci rosną, poziom opieki, który otrzymują, musi się zmienić, tak by zachęcał je do wzrostu i rozwoju.
Bóg postępuje z nami w ten sposób, żebyśmy mogli się rozwinąć i dojrzeć duchowo. Kiedy jesteśmy nowonarodzeni i wypełnieni Jego Duchem, przez pewien czas objawia nam się na każde wołanie. Aby jednak rozwinąć dojrzałość, pozwala, byśmy przechodzili przez czasy, gdy nie odpowiada natychmiast, kiedy tylko Go wzywamy.
Przychodzi czas na rozwój charakteru. A ma to miejsce na pustyni… Na pustyni, gdzie Bóg zdaje się być oddalony o całe wieki, a Jego obietnice zdają się być jeszcze dalej. Jednak jest On blisko, w zasięgu ręki, bo obiecał, że nas nigdy nie zostawi, ani nie zapomni (Hebrajczyków 13:5).
To jest czas, w którym zdajesz się iść w kierunku przeciwnym do twoich marzeń i obietnic, które On ci złożył. Nie dostrzegasz żadnego wzrostu, ani rozwoju. W zasadzie, możesz mieć wrażenie, że się cofasz. Jego obecność zdaje się znikać, a nie rosnąć. Możesz się czuć nie kochany, a nawet ignorowany. Ale tak nie jest!
CHLEB POWSZEDNI
To jest czas, kiedy Bóg daje ci twój „chleb powszedni”, a nie „obfitość wszystkiego” – czas kiedy dostajesz to, czego fizycznie, materialnie potrzebujesz, ale raczej nie to, czego chcesz. To jest czas, kiedy społecznie doświadczasz, czego potrzebujesz, ale nie tego, czego chcesz. Na pustyni Bóg daje to, czego potrzebujesz duchowo, ale może to wcale nie być to, co ty myślisz, że ci jest potrzebne! W Ameryce nazywamy to brakiem i mówimy: „Brak przychodzi od diabła!” Problemem jest to, że nasza definicja potrzeb i pragnień rozbiega się z rzeczywistością. Nazywamy nasze pragnienia „potrzebami”, podczas gdy wcale nimi nie są!
Kościół w Ameryce musi się jeszcze nauczyć, co Paweł miał na myśli w Filipian 4:11-13 (tłumaczenie z Amplified):
„Nie żebym sugerował, że mam jakąś potrzebę osobistą, ponieważ nauczyłem się jak być zadowolonym (zaspokojonym do takiego poziomu, że nie jestem poruszony, ani zaniepokojony) w każdym stanie, w jakim się znajduje. Wiem, co to znaczy być poniżonym i żyć skromnie w trudnych okolicznościach, ale wiem też jak żyć, ciesząc się mnogością dóbr, żyć w obfitości. Nauczyłem się w jakichkolwiek, we wszelkich okolicznościach sekretu stawiania czoła każdej sytuacji. Bez względu na to czy jestem dobrze najedzony czy chodzę głodny, czy mam wszystkiego wystarczająco i mogę się dzielić, czy też chodzę i działam w brakach. Mam siłę do wszystkiego w Chrystusie, który mnie wzmacnia…”
Paweł nauczył się, że siłą Jezusa może być tak zadowolony w czasach posuchy, jak w czasach obfitości. My się nie nauczyliśmy ani jednej z tych rzeczy w Kościele w Ameryce! Co jeszcze bardziej przykre, ci, którzy mają obfitość, są równie niezadowoleni jak ci, którzy cierpią braki.
Jeśli nie posiadamy tego, co czujemy, że zgodnie z prawem nam się należy, nazywamy to „brakiem”. Osądzamy wiarę drugiego człowieka i mierzymy jego duchowość według tego, co posiada, podczas gdy powinniśmy patrzeć na jego charakter. Dzieci Izraela wyszły z Egiptu z wielką liczbą dóbr zrabowanych na Egipcjanach – rzeczami ze srebra, złota i drogich kruszców. Ale użyli tych cennych metali, żeby na pustyni zrobić z nich bożki. Potem odziali się w odświętne szaty i tańczyli przed nimi. Jasne jest, że to, co posiadali, nie było wyznacznikiem ich pobożności – wręcz przeciwnie. Tylko dwóch członków exodusu miało charakter odpowiedni by wejść i posiąść ziemię obiecaną. Tylko Jozue i Kaleb do niej weszli, ponieważ mieli innego ducha – całkowicie szli za Bogiem (IV Mojż 14:24). Nasz system wartości jest błędny, jeśli mierzymy się nawzajem według standardów tego, co posiadamy, a nie tego, kim jesteśmy.
Z drugiej strony, wielokrotnie gdy chrześcijanin wchodzi w obfitość finansową, albo też może zajmuje pozycję wpływu, pozycję liderską, postrzega to jako Boże przyzwolenie, by robił to, co mu się podoba! Kupuje to, co chce, wydając pieniądze na własne żądze (pragnienia), lub też używa tej pozycji wpływu na swoją korzyść. Tak naprawdę, błogosławieństwo finansowe i większy autorytet powinien przynieść większą zależność od Boga w działaniu dla Jego celów i prowadzenia.
Niektórzy z nas, kiedy wchodzą w pozycję autorytetu, postrzegają to jako środek służący ich planom, nie Bożym planom. Wykorzystują Bożych ludzi, żeby spełniać własne pragnienia. Paweł, chociaż miał autorytet, by otrzymywać wsparcie finansowe z kościołów, dzięki temu, że siał w nie dobra duchowe, powiedział: „Jeżeli my dla was dobra duchowe posialiśmy, to cóż wielkiego, jeżeli wasze ziemskie dobra żąć będziemy? Jeżeli inni roszczą sobie prawo do was, czemuż raczej nie my? Myśmy jednak z tego prawa nie skorzystali, ale wszystko znosimy, aby żadnej przeszkody nie stawiać ewangelii Chrystusowej.” (I Kor 9:11-12). To, żeby ewangelia nie została zatrzymana, było dla Pawła ważniejsze niż otrzymanie czegoś, co według prawa do niego należało.
Paweł powiedział w liście do Filipian odnośnie ofiar z tej wspólnoty: „Nie żebym oczekiwał daru, ale oczekuję plonu, który obficie będzie zaliczony na wasze dobro.” (Flp 4:17). Jego troską było dobro ludzi, którzy dawali – nie jego osobista korzyść i nie korzyść jego służby.
Niektórzy nie nauczyli się obfitować w namaszczeniu. Używają go, żeby budować tłumy i służby. Ich motywacją jest – zbudować imię dla siebie samych, lub też zebrać wielką ofiarę. Bez względu na definicję, jeśli tym, na czym się koncentrujemy, jest coś innego niż Boże serce, to przyniesie to zniszczenie. Boże serce służy ludziom, a nie egoistycznym motywacjom usługującego. Dlatego jesteśmy przestrzegani w Filipian 2:3-5:
„I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie. Niechaj każdy baczy nie tylko na to, co jego, lecz i na to, co cudze. Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie…”
To było nastawienie, które Jezus miał w swojej służbie. On nie miał egoistycznych motywacji. Przyjął na siebie nasz grzech, choroby, karę śmierci (w ten sposób stawiając nasz dobrobyt ponad wszystko, co on sam miał), chociaż był niewinny. Jego celem w życiu i służbie nie było służenie samemu sobie, ale dawanie siebie! Przez zapieranie się siebie, dał nam największy dar ze wszystkich – życie wieczne.
Taka dojrzałość charakteru jest w nas rozwijana przez Boga, kiedy jesteśmy na pustyni. Pustynia jest miejscem, gdzie kształtuje się w nas owoc Ducha. Jesteśmy podlewani przez to intensywne pragnienie, żeby poznać Go, więc chcemy zacząć chodzić drogami, którymi On chodzi. Celem Pawła nie było zbudowanie wielkiej służby, ale poznanie Pana Jezusa głęboko osobiście i – przede wszystkim – zadowolenie Go!
Pustynia jest miejscem suchym. Może być sucha duchowo, finansowo, społecznie lub fizycznie. To tutaj Bóg daje ci „chleb powszedni”, a nie „obfitość wszystkiego”. Daje odpowiedź na nasze potrzeby – ale nie koniecznie nasze pragnienia. Celem pustyni – jest nasze oczyszczenie. Coś za czym powinniśmy podążać to Jego serce, a nie Jego zaopatrzenie. Potem, kiedy wejdziemy w czasy obfitości, nie zapomnimy, że to Pan, nasz Bóg, dał nam obfitość, aby potwierdzić, ugruntować, przymierze (V Mojż 8:2-18).
źródło: “Victory in the Wilderness” John Bevere
tłumaczenie: otwarteniebo24.pl
Źródło zdjęcia: morguefile.com