Biblia mówi: „Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi.” (Jana 8:32), ale czasem w naszym życiu są takie „nieprawdy” lub „półprawdy”, które ślepo przejmujemy od poprzednich pokoleń, od społeczeństwa, w którym aktualnie żyjemy i nad którymi się wcale nie zastanawiamy. Traktujemy je jako prawdy uniwersalne, budujemy życie, starając się pogodzić z nimi autentyczne Boże prawdy – i frustrujemy się, bo coś się nam to nie udaje.
Czy żyjesz według Bożej definicji sukcesu?
Czy zastanawialiście się kiedyś nad Bożą definicją sukcesu? Biblia mówi: „Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi.” (Jana 8:32), ale czasem w naszym życiu są takie „nieprawdy” lub „półprawdy”, które ślepo przejmujemy od poprzednich pokoleń, od społeczeństwa, w którym aktualnie żyjemy i nad którymi się wcale nie zastanawiamy. Traktujemy je jako prawdy uniwersalne, budujemy życie, starając się pogodzić z nimi autentyczne Boże prawdy – i frustrujemy się, bo coś się nam to nie udaje.
Najpopularniejsza definicja sukcesu wg. kultury świata zachodniego, która koncentruje się na osiąganiu nowych „celów życiowych” oraz potwierdzaniu statusu społecznego poprzez otaczanie się drogimi rzeczami, została przez kogoś trafnie podsumowana w następujący sposób:
Światowy sukces wg. kategorii wiekowych:
1 rok – umieć chodzić
\ 2 lata – umieć nie robić siusiu w majtki
\ 8 lat – mieć dużo przyjaciół
\\ 18 lat – mieć prawo jazdy
\\ 20 lat – móc przespać się z kimś
\\\ 30 lat – mieć pieniądze i/lub szanowany status społeczny
////// 50 lat – mieć dużo pieniędzy i/lub powszechnie szanowany status społeczny
///// 70 lat – móc przespać się z kimś
//// 75 lat – mieć prawo jazdy i móc bezpiecznie prowadzić samochód
/// 79 lat – mieć dużo przyjaciół
// 85 lat – umieć nie robić siusiu w majtki
/ 90 lat – umieć chodzić
Niezły żart, ale prowadzi do dramatycznie smutnej konkluzji – jak damy się wciągnąć w tę gonitwę, to przez drugą połowę życia będziemy tylko walczyć, żeby utrzymać to, co zdobyliśmy. To nie jest na pewno Boża wola dla naszego życia i choć Bóg, jako dobry Ojciec, nie chce byśmy cierpieli na brak czegoś w naszym ziemskim życiu, to “być kimś” albo “mieć coś” to nie jest sukces z perspektywy nieba.
Ponieważ zwykle staramy się być bardziej „biblijni” niż niewierząca część społeczeństwa, to często głośno piętnujemy pogoń za pieniądzem i władzą polityczną, ale potem tworzymy sobie „chrześcijańską” definicję sukcesu też opartą na udowadnianiu naszego lepszego „statusu” względem innych chrześcijan oraz na „osiąganiu celów”. Zaczynamy więc na przykład „budować służbę” i to naszą „Służbę dla Boga”. Dzielimy braci i siostry na tych, którzy „służą”, bo… (i tu w zależności od denominacji następuje lista wymagań) oraz „nie służą”, bo nie spełniają danych ludzkich wymagań lub też nie chcą nawet się im podporządkować. Służba, do tego zwykle mierzona przez ilość „zbawionych dusz”, ilość cudów dokonanych „przez moje ręce”, ilość osób uczestniczących w niedzielnych nabożeństwach – staje się wyznacznikiem sukcesu oraz „lepszego” statusu w Ciele Chrystusa. (Na szczęście coraz rzadziej spotykamy ten problem w ekstremalnym wydaniu charyzmatycznym, gdzie „zbawienie” tj. odklepana modlitwa wyznania Jezusa Panem i doprowadzenie człowieka do tego, że na modlitwie poczuje jakieś ciepło na ciele, które nazwie Duchem Świętym – i odtąd ma po prostu wyznawać, że jest „nowym stworzeniem w Chrystusie”. Coraz rzadziej też mamy do czynienia z pastorami, którzy w ten sposób mierzą swoją „przydatność” oraz „wybitność” w Ciele Chrystusa i tak udowadniają obowiązek łożenia na nich pieniędzy. Wtedy każda zmiana mentalności w tej kwestii = utracie pieniędzy ze „służby”). Czy aby na pewno jest to niebiańska perspektywa sukcesu?
Nie twierdzę, że nie ma czegoś takiego jak biblijne „służenie Bogu”. Nowy Testament jest pełen fragmentów na ten temat. W Mateusza 25 mamy przypowieść o talentach, wierności w małym i o słudze „złym”, który nie używa talentów. Na pewno nie możemy być egoistami. Jesteśmy powołani by “kochać Boga i kochać bliźniego jak siebie samego”. Bardzo często jeśli jesteś w stanie zaledwie zobaczyć jakiś problem czy brak dookoła siebie, to już znaczy, że Bóg dał ci jakąś odpowiedź na ten brak, złożył już ją gdzieś w twoim wnętrzu – i w odpowiednim Bożym czasie będziesz ją mógł światu przynieść. Jednak zbyt często „służba Bogu” wyrasta na naszego bożka, który zajmuje więcej naszego serca niż prosta relacja z Jezusem. Zbyt często też nasza służba jest wykorzystywana do tego, by porównywać się z innymi członkami bożej rodziny.
Trzeba przyznać, że św. Paweł ma ciekawe, niecodzienne wyznaczniki sukcesu i chełpienia się wobec innych. W liście do Rzymian 5 twierdzi, że chlubi się nadzieją chwały bożej i z ucisków, które wywołują cierpliwość i doświadczenia, które znów przynoszą nadzieję i miłość, a w 1 liście do Koryntian stwierdza, że samo głoszenie ewangelii nie daje mu przyczyn do chluby, natomiast głoszenie jej za darmo jest dla niego w pewnym sensie „zapłatą” (1 Kor 9:14-17). Ale podsumowanie i wytłumaczenie „przechwałek” następuje w 2 liście do Koryntian:
„Lecz uważam, że ja w niczym nie ustępuję tym arcyapostołom. (…) Powtarzam raz jeszcze: Niech nikt mnie nie uważa za głupiego; jeżeli zaś jestem taki, to przyjmijcie mnie jako głupiego, abym i ja mógł się nieco chlubić. To, co mówię, mówię nie po myśli Pana, lecz jakby w przystępie głupoty, która bywa podłożem przechwałek. Skoro wielu się przechwala według ciała i ja będę się przechwalał. Chętnie bowiem znosicie głupców, wy, którzyście mądrzy! Znosicie bowiem, gdy was ktoś niewolnikami robi, gdy was ktoś wyzyskuje, gdy was ktoś łupi, gdy się ktoś wynosi, gdy was ktoś po twarzy bije. Ku własnej hańbie to mówię, że w tym byliśmy słabi; bo jeśli ktoś w czymś jest śmiały, mówię to w przystępie głupoty, i ja jestem śmiały. Hebrajczykami są? Ja także. Izraelitami są? Ja także. Potomkami Abrahama są? Ja także. Sługami Chrystusa są? Jako niespełna rozumu to mówię; daleko więcej ja, więcej pracowałem, częściej byłem w więzieniach, nad miarę byłem chłostany, często znajdowałem się w niebezpieczeństwie śmierci. Od Żydów otrzymałem pięć razy po czterdzieści uderzeń bez jednego, trzy razy byłem chłostany, raz ukamienowany, trzy razy rozbił się ze mną okręt, dzień i noc spędziłem w głębinie morskiej. Byłem często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od rodaków, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustyni, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach między fałszywymi braćmi. W trudzie i znoju, często w niedosypianiu, w głodzie i pragnieniu, często w postach, w zimie i nagości. Pomijając te sprawy zewnętrzne, pozostaje codzienne nachodzenie mnie, troska o wszystkie zbory.” (2 Kor 11:5; 16-28)
Paweł owszem, też się przechwala (swoją “służbą”), ale tłumaczy to obowiązkiem bronienia ludzi, „których kocha” (w.11), przed fałszywymi apostołami i natychmiast jasno stwierdza, że takie działanie jest głupotą. Na pewno nie jest bożym sposobem mierzenia sukcesu. Tymczasem w 1 liście do Koryntian przytacza fragment ze Starego Testamentu: „Lecz kto chce się chlubić, niech się chlubi tym, że jest rozumny i wie o mnie, iż Ja, Pan, czynię miłosierdzie, prawo i sprawiedliwość na ziemi, gdyż w nich mam upodobanie – mówi Pan.” (Jeremiasza 9:23), chociaż mówi prościej: “Kto chce się chlubić, w Panu niech się chlubi” (1 Kor 1:31). W Filipian 3:3 mówi: “chlubimy się w Chrystusie Jezusie, w ciele zaś ufności nie pokładamy”.
Co jest więc Bożą definicją sukcesu? Na pewno nie to, co robimy. Ale według tego fragmentu z Jeremiasza istnieje coś co jest sukcesem i za czym warto gonić – jest nim na pewno poznanie Pana. Poznanie, które nie jest jednak po prostu wiedzą o Bogu i usiłowaniem służenia Mu według naszych ziemskich pomysłów.
Jezus – a to on ma być w końcu naszym wzorem – był jeszcze bardziej radykalny. Według standardów świata osiągnął klęskę – zmarł mając ledwo 33 lata (i my wiemy, że zmartwychwstał, ale potem tak jakby „zniknął”, więc świata to nie przekonuje o sukcesie). Według niektórych współczesnych filozofów lepsze „zręby nowej religii” stworzył sobie Mahomet, bo większość tekstów na których zbudowany jest Kościół czerpiemy z listów uczniów Jezusa z Pawłem na czele, a nie od samego Jezusa. Zdecydowanie zbudowanie sobie pomnika w postaci pism nie było dla niego wyznacznikiem sukcesu. Jezus nie był religijny i nie dawał się ograniczyć rutyną. Czasem służył ludziom, czasem się chował przed ludźmi i szedł na górę się modlić. Czasem mówił kazanie, które gromadziło tysiące, wykonywał „ulubiony” cud z rozmnożeniem jedzenia, a zaraz następnego dnia głosił o jedzeniu „Jego ciała” i piciu „Jego krwi” – w sposób, który wszystkich odstraszył i zaniepokoił nawet najbliższych uczniów. Z jakiegoś powodu nie chciał się ścigać pod względem ilości ludzi na spotkaniach. Powiedział Marcie, że źle, że się krząta, chcąc Mu służyć i szykować posiłek, a że jej siostra, która po prostu siedzi u Jego stóp i Go słucha „lepszą cząstkę obrała”. Nie robił wszystkiego, co tylko mógł zrobić, kiedy nadarzała się jakaś okazja. Powiedział, że czyni tylko to, co widzi, że Jego Ojciec w Niebie czyni, a my mamy Go naśladować. Takie poznanie Pana – by serio widzieć i wiedzieć, co On w danej chwili robi – to jednak jest ten sukces, o którym pisał Paweł. Ten sukces też sprawi, że serio będziemy działać w Bożym „jarzmie, które jest słodkie i brzemieniu, które jest lekkie”. To jest ta prawda, która wyzwala.
„Starajmy się więc poznać, usilnie poznać Pana; że go znajdziemy, pewne jest jak zorza poranna, i przyjdzie do nas jak deszcz, jak późny deszcz, który zrasza ziemię!” (Ozeasza 6:3). Bo Bóg mówi: „Gdyż miłości chcę, a nie ofiary, i poznania Boga, nie całopaleń.” (Ozeasza 6:6)
tekst autorski otwarteniebo24.pl