Byliśmy z Jasonem Uptonem w Alexandrii, Luizjanie i pojechaliśmy grać w audytorium uniwersytetu. Nastawiliśmy nagrywanie i zaczęliśmy się rozgrzewać. Kiedy robiliśmy sound-check, spojrzałem na sufit i zobaczyłem, że zbiera się tam mgła. Pomyślałem, że ktoś włączył kondensator, albo że jest to klimatyzacja, jakiś system chłodzący, który daje taki efekt. Ta mgła zaczęła wypełniać salę, a ja nagle zacząłem czuć Obecność Boga.
Czasem dużo czasu minie, nim taka rzecz do mnie dotrze, więc spytałem dozorcę, co to za mgła wlatuje od sufitu. On tylko tam spojrzał i powiedział: „Nie wiem. Nie ma tam żadnych rur”. Spadł na mnie święty strach.
W międzyczasie zgromadzili się tam młodzi i tak stali ze skrzyżowanymi rękami, postawą w stylu: „Pokaż, co masz!”. Skończyliśmy sound-check, zaczęliśmy grać i doszliśmy do takiego momentu w uwielbieniu, że atmosfera zrobiła się gęsta. Tak mocno, że zeskoczyłem ze sceny i zacząłem skakać przy konsolecie. Tańczę i myślę sobie, że zaraz coś się stanie. Nagle podchodzi do przodu chłopak i mówi: „Tam jest anioł. Ma 12 stóp wzrostu. Stoi za Jasonem Uptonem.” I wiem, że ja nie mogłem śpiewać [przy mikrofonie], bo mnie tam nie było. William [inny członek zespołu] też tam nie śpiewał. Śpiewał Jason, ale w pieśni było słychać kawałki z 2-oma lub 3-ema partiami. I tak się zastanawiam: „O co chodzi?”. Patrzę na konsoletę i nagrywarkę – i widzę, że te partie się nagrywają. Myślę sobie: „Jeśli to tam będzie przy odtworzeniu, to z wrażenia wyjdę ze skóry.” (…) Patrzę na Jasona, na to, co on robi, a on śpiewa w kompletnym zachwyceniu [coś jak]: „Dada ada da-a”. Myślałem, że całkowicie odpłynął. Sprowadzałem go potem ze sceny, a on był zdrętwiały. Nigdy nie wpada w zachwycenie, więc mówił mi taki cały podekscytowany: „Czuję się cały naelektryzowany!” (…)
Następnego dnia wracaliśmy do Nashville. Zastanawiałem się czy to wszystko wydarzyło się naprawdę. Jadę sobie z kolegą zajmującym się inżynierią dźwięku – ja produkowałem to nagranie. Siedzimy w przyczepie i wszystko odsłuchujemy. Doszliśmy do piosenki „Fly” i tak się zastanawiam czy to był naprawdę anioł, ale nagle słychać takie: AAAAA [dźwięk zaczyna być bardzo wysoki]. Słychać wyraźny głos! Myślę sobie: „Wow!” A akustyk mówi: „To tylko taka anomalia psycho-akustyczna. Macie tam coś w tle. Jakiś tom-tom…” Odpowiadam więc: „Tak?! To ją znajdźmy!” Zaczynamy wszystko odsiewać, przechodząc przez każdy kanał. To nie był tom-tom, ani keyboard. Przeszliśmy przez wszystko i nic – z wyjątkiem wokalu Jasona. Pamiętałem, że chłopaki mówili, że to był anioł wysoki na 12 stóp i stał za Jasonem. Kiedy wyodrębniliśmy ścieżkę Jasona, to były tam dwa wokale. Jeden bardzo cichy, a drugi głośny. Akustyk mówi: „Ma się wrażenie, że śpiewa coś, co ma 12 stóp wzrostu”. A ja mu na to: „Mówiłem, że był tam anioł!” (…)
Potem dostaliśmy maile ze służby Heidi Baker i co najlepsze, choć w ogóle tego nie zauważyliśmy, kiedy Jason śpiewa coś w stylu: „Dada ada da-a”, to w języku Malawi znaczy to: „Przyjdźcie do stołu”. Na misji tak właśnie zwołują dzieci do wspólnego posiłku.
Utwór, na którym słychać śpiew anioła:
Świadectwo spisane powyżej (wideo – angielski):
tłumaczenie: otwarteniebo24.pl