Tu nie chodzi o to wszystko, co my możemy zrobić. Liczy się to, kim się stajesz, kim jesteś. Jeśli On mówi: „Odejdźcie! Nie znam was!” to znaczy, że ci ludzie nie poświęcili czasu, by Go poznać. On ma na to całą wieczność, ale my nie. Rozumiecie?Najważniejsze jest to, by Go poznać! Nie to, by Mu służyć, by coś robić. Ale poznać Go! Ja zrozumiałem, że robiłem dla Niego masę rzeczy bez poznawania Go, bez szukania sposobu, by poznać Go bliżej. Zaniedbałem fakt, że największe przykazanie to: „Będziesz miłował Pana Boga Swego (…) i Jemu tylko służyć będziesz” (Pwt 6:5 i 13). Zaczyna się od relacji, a dopiero na drugim miejscu jest służba. Ja wtedy służyłem, służyłem i służyłem, a zaniedbałem relację. Rozumiecie? I to doświadczenie wniosło do mojego życia reformację (dużo tu będę o niej mówił). Zreformowało moje chrześcijańskie życie. 

W roku 1988 zacząłem służyć Panu – najpierw w grupie młodzieżowej, a potem jako pastor. Sprawy potoczyły się dość szybko.

Za każdym razem gdy dostawaliśmy wtedy proroctwa nas dotyczące, to zawsze nam mówiono: „Widzę, jak usługujesz uzdrowieniem. Będziesz jeździł po całej Francji, po całym świecie!”, itd. Wiecie, co robią z człowiekiem takie proroctwa? Sprawiają, że czujesz się dobrze. Podbudowują twoją dumę. Mówiliśmy: Wow! Bóg ma coś dla nas. To jest super! Ale jeżeli na siłę szukasz takich proroctw i nic się potem nie dzieje, to ostatecznie sprawiają tylko, że w końcu czujesz się źle. Nie wiem, czy już mieliście takie doświadczenia. Ja sobie powtarzałem: „Jeśli Bóg do mnie mówi, nie chcę, żeby musiał mi w kółko powtarzać to samo. Jeśli to naprawdę Bóg do mnie mówił, to chcę, żeby mi powiedział, dlaczego to słowo się nie wypełniło, dlaczego zostało zablokowane.” Dlatego, że na pierwszy rzut oka nic się nie spełniało w moim życiu.

Na początku roku 1995 dostaliśmy świeże objawienie z Biblii na temat darów Ducha Świętego, które wywołało w naszym życiu eksplozję. Wtedy wreszcie począwszy od 1995 r. zacząłem doświadczać wypełnienia się wszystkich Jego Obietnic, wszystkich Jego proroctw. I tak, w ciągu roku, zacząłem być zapraszany na konferencje, zacząłem jeździć po trochu wszędzie. Nastąpiło u nas pomnożenie daru uzdrawiania i widziałem, że Bóg jest wierny i strzeże Swego Słowa, aby je wypełnić. Wszystko zaczęło się naprawdę spełniać, ale to [wcześniejsze] oczekiwanie to był czas zaplanowany przez Boga. Musiało się wcześniej wydarzyć parę rzeczy w moim życiu.

Wtedy, wszyscy moi koledzy-pastorzy zareagowali: „Wow! Jesteś błogosławiony! Bóg robi z tobą wielkie rzeczy!” A ja z początku pomyślałem, że w sumie tak, ale odczuwałem jakiś niedostatek. Moja żona może wam potwierdzić, że regularnie jej powtarzałem: „Potrzebuję czasu, by szukać Pana”. Ona się pytała: „Ale co robisz?”. Odpowiadałem: „Chcę być ochrzczony Duchem Świętym”. Zawsze mi wtedy mówiła: „Ale ty już jesteś ochrzczony Duchem Świętym!”. Cały świat mi to mówił! Miałem dary duchowe, które się manifestowały, uzdrowienie, ludzie się nawracali, mówiłem językami. Mówiłem: „Tak, to się dzieje, ale nie mam wrażenia, że zostałem ochrzczony przez pełne zanurzenie w Duchu”. Miałem wrażenie, że zostałem tylko Nim pokropiony lub trochę Go we mnie wlano [że jest jeszcze więcej]. Nie miałem wrażenia, że byłem całkowicie wypełniony Duchem Świętym. Miałem aspiracje, by żyć tym, co jest w Biblii i w pewien sposób to robiłem, ale nie żyłem tym w pełni. Nie wiem, to było trochę, jakbym miał jakiegoś wirusa. Naprawdę mnie to bolało. Ciągle się z tego powodu zmagałem, ponieważ chciałem żyć wszystkim tym, co było w Biblii. To była dla mnie tortura. Wielokrotnie przechodziłem wtedy przez kryzys w wierze, w którym chciałem [po prostu] szukać Boga, a jednocześnie przynosiłem owoce: było uzdrowienie, były nawrócenia.

W 1995 wyprowadziliśmy się z naszego regionu do Poitiers, bo Pan nas tam wezwał. Zaczęliśmy tam pracę z rozmachem i to było super. W kolejnych latach Bóg rozpoczął przeze mnie jeszcze inną pracę, zacząłem pisać książki, przyszły kolejne owoce. Moi koledzy-pastorzy ciągle mi powtarzali: „Ty naprawdę jesteś błogosławiony przez Boga. Bóg robi wielkie rzeczy! Wow!”. W końcu doszedłem do tego, czym chce się dziś wieczorem podzielić. W te kilka minut streściłem wam 19 lat mojego chrześcijańskiego życia, ale teraz będę mówił z większymi szczegółami, bo doszedłem do punktu, do którego właśnie zmierzałem.

31 grudnia 2001 modliłem się, by usłyszeć od Pana, czego On ode mnie chce w roku 2002. Coś się wówczas wydarzyło. Pan zaczął do mnie mówić (nie mam na myśli, że Bóg powiedział tu coś do mnie słyszalnie – w stylu Joanny d’Arc – ale są momenty gdy Bóg mówi nam coś w sercu i mocno to czujemy, same z siebie pojawiają nam się wersety, które wywołują eksplozję w naszych sercach, kiedy mamy wrażenie, że nasze oczy się otwierają na coś nowego, gdy widzieliśmy werset 20, 30, 50 razy, a nagle prawda nas oświeca, czujemy, że Bóg coś mówi). Ja wtedy naprawdę mocno poczułem, że Pan dał mi Amosa 4:12: „Przygotuj się na spotkanie ze Swym Bogiem”. Powiedziałem sobie: „Wow!”. Jak dla mnie, to była dobra wiadomość! „Przygotuj się na spotkanie z Bogiem”. Dał mi też przypowieść o talentach, o tym, jak Pan rozdziela miny i potem wraca, by dostać zysk z tego, co powierzył swoim sługom. Ja, w mojej małej główce chrześcijańskiego prostaka, pomyślałem sobie: „Trzeba będzie zrobić rachunek zysków i strat! Bilans robi się z zasady na koniec roku, więc mam teraz całe 12 miesięcy, żeby wypadł dobrze. Żeby nie było żadnych strat.”. Tak sobie myślałem.

Tamtego roku rozpoczęliśmy z rozmachem. Serio z kopyta! Zakładaliśmy drugi kościół w tym samym mieście, przygotowywałem kurs dla szkoły biblijnej, wkrótce na rynku miała się ukazać moja kolejna książka, dostawałem zaproszenia i ciężko mi było ludziom odmawiać, więc latałem wszędzie – na prawo i lewo – nawet zacząłem zarywać noce. Wpadłem w hiperaktywność… Czułem się dobrze. Zaczęły mi się zapalać jakieś czerwone światełka, ale byłem w formie i miałem to wrażenie wiary: „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia”, [w Bogu] „jestem więcej niż zwycięzcą”. Osiągałem jedną rzecz i parłem naprzód, parłem naprzód, parłem dalej.

Wreszcie, pod koniec lutego miałem uczyć w szkole proroczej na temat Bożego uzdrowienia. Potem miałem mieć kilka dni odpoczynku. Pojechałem więc tam uczyć, ale przed pierwszym wieczornym spotkaniem nabawiłem się infekcji układu moczowego. Mieliście kiedyś jakąś? To bolesne, szczególnie dla panów, którzy mają kilka centymetrów bólu więcej. Powiedziałem jednak sobie, że nie będę się łamać. Przybyłem, by budować wiarę tych ludzi, by otrzymali Boże uzdrowienie – a teraz miałem im powiedzieć, że jestem chory?! Nic więc nie powiedziałem. Musiało stać się to, w co wierzyła reszta! Musiałem z tego stanu wyjść! I wiecie co? Nie wyszedłem! Miałem tylko łaskę, by tam ponauczać, głosić, śpiewać, ale gdy wychodziłem z sali, wszystko widziałem jak w gorączce. Przez całe 20 minut przerwy – będę z wami szczery – bolało tak, jakbym sikał żyletkami. Przez 20 minut! To było straszne! Tak było przez pierwszy wieczór, drugi wieczór i trzeci wieczór. A jeszcze gorzej było, gdy w ciągu dnia modliłem się o chorych – i oni byli uzdrawiani, a ja byłem ciągle chory. To straszne! W końcu bolał mnie brzuch, bolało mnie wszystko, zaczęła mi rosnąć gorączka. W czwartek wieczorem pojechałem usługiwać na dużym spotkaniu, które było zorganizowane 30 km dalej. Miała tam miejsce olbrzymia ilość uzdrowień, a ja ciągle chodziłem rozgorączkowany. Modliłem się o ludzi, a sam miałem dreszcze. Ludzie byli za moim pośrednictwem uzdrawiani, a ja ciągle byłem chory i to było coś, czego całkowicie nie mogłem zrozumieć.

Następnego dnia została mi już tylko poranna sesja, na której miałem uczyć. Powiedziałem sobie więc: „Dobrze! Będę uczył teraz z rana, potem wezmę pociąg i wrócę do siebie do domu, a potem się z tego wyleczę!”. Tamtego ranka w trakcie głoszenia nagle zacząłem dygotać – ale to nie było namaszczenie, to nie była manifestacja Ducha Świętego. Moje ciało najpierw zaczęło delikatnie drżeć, a potem mocno się trząść. Było mi tak źle, że nie mogłem dłużej mówić. Moje ciało, w stanie szoku, bujało mną, a kiedy zamykałem oczy, pojawiały się rozbłyski. Było naprawdę bardzo, bardzo źle. Przerwałem nauczanie. Powiedziałem, że zrobimy przerwę. Byłem pewny, że po chwili mi przejdzie i dokończymy. Poszedłem do sali obok i położyłem się na ziemi. Cały czas się trząsłem. Położyli na mnie koc. Było naprawdę źle.

Nagle poczułem, jak ogarnia mnie śmierć. Miałem chwilę, by pomodlić się o moją żonę i dzieci – i nie zemdlałem, wiedziałem, że [stanęło mi serce] i zaczęła się śmierć. Potem okazało się, że rozwinęła się u mnie sepsa, doszło do zakażenia krwi. Infekcja dotarła do krwi i sprawy przybrały bardzo, bardzo zły obrót.

Wykorzystałem wcześniej jeszcze chwilę, żeby coś powiedzieć reszcie. Miałem tylko czas, żeby się pomodlić – i poczułem, że wychodzę z ciała, odchodzę. Umarłem. W tej krytycznej chwili było ze mną 4-5 osób w pokoju i nim odszedłem, zdążyłem im powiedzieć, żeby nie wzywali lekarza, karetki, ponieważ czułem Bożą Obecność w tej sali. Oni wierzyli więc, że wszystko będzie dobrze. Mieli nadzieję, że tylko zasnę i obudzę się zdrowy. Jednak w tym krytycznym momencie Jezus zabrał mnie do siebie i przeżyłem spotkanie z Jezusem. To był 1 marca 2002. Pamiętam, że był to piątek, 11 rano.

O 11 rano, 1 marca 2002, Jezus wziął mnie do siebie i pojawiłem się przed Nim. Żeby wam to zobrazować to było tak jakby Jezus stał tu [w pierwszym rzędzie krzeseł, tuż przede mną]. Widziałem go równie wyraźnie jak was. Odkąd miałem 29 lat, prosiłem Pana: „Panie! Chcę Cię ujrzeć! Panie! Pozwól mi zobaczyć Swe Oblicze! Ja pragnę Cię ujrzeć!”. I oto nadszedł dzień chwały! Jednak przewidywałem, że scenariusz będzie inny. Nie przewidziałem, że może się to stać właśnie tak. To był jednocześnie najpiękniejszy i najstraszliwszy dzień w moim życiu!

Znalazłem się przed Jezusem. Chcę wam to powiedzieć – jestem pewny, że już to wiecie, ale – Jezus naprawdę istnieje! To nie jest tylko chrześcijańska legenda. To nie jest marchewka, którą nam się macha przed nosem, żeby nas motywować. Jezus naprawdę istnieje! Amen? On istnieje naprawdę i jest miłością, tak jak Biblia mówi, że On jest miłością. Nigdy nie czułem takiej miłości, jaką [wtedy] czułem w Jego Obecności.

On też jednak jest święty, tak jak Biblia mówi, że jest. W tamtym momencie, mając kontakt z Nim nigdy też nie czułem się tak źle z powodu mojego życia. Od lat już wtedy nie praktykowałem grzechu. Mówię wam, byłem nowoczesnym faryzeuszem, który nie „praktykował grzechu”. To znaczy, że nie popełniałem umyślnego lub przemyślanego grzechu, a jeśli zrobiłem coś [co mi się nie wydawało grzechem] i Duch Święty mnie za to napomniał, to nie rozminę się z prawdą, mówiąc wam, że więcej już tej rzeczy nie robiłem. Prosiłem o przebaczenie i całkowicie zatrzymywałem, porzucałem ten rodzaj działania. Rozumiecie, co mówię? Miałem czyste sumienie przed Bogiem. Lecz kiedy znalazłem się przed Nim, to zostałem przekonany o grzechu, bo odkryłem, że grzech to nie tylko to, co robimy, ale jest to też nasze nastawienie, stan. Pozwalamy sobie na grzeszne nastawienia, które wywodzą się z cielesności i doprowadzają do tego, że nasze serce może stać się zatwardziałe na skutek grzechu.

To był dla mnie straszny dzień. Naprawdę straszny, bo pokazał mi wszystko, co zrobiłem w trakcie mojego chrześcijańskiego życia.

Wiecie, to jest ciekawe, że potem świadkowie tego zdarzenia mówili, że trwało ono od 25 do 45 minut. Ja nie wiem, ile to trwało. Miałem wrażenie, że spędziłem wiele dni z Jezusem, bo na drugim brzegu poczucie czasu jest inne.

Jezus pokazał mi całe moje życie – od chwili nawrócenia. Nie mówił mi o błędach, które popełniłem, gdy byłem jeszcze [niewierzącym] punkiem. Nie mówił o złych rzeczach, które zrobiłem wcześniej, przed nawróceniem. Mówił mi o moim życiu chrześcijańskim – reszta została na dnie mórz. Grzechy, których nie popełniamy, są zapomniane i nawet On o nich nie mówi. Ale całe moje chrześcijańskie życie stanęło mi przed oczami i się wyświetliło jak na wielkim ekranie. Najgorsze jednak było to, że mogłem też wysłuchać motywacji mojego serca w każdej sytuacji i działaniu, które dla Boga podjąłem.

To było straszne, bo zobaczyłem wszystko, co zrobiłem z powodu dumy. Wszystko, co zrobiłem, żeby coś komuś udowodnić. Wszystko, co zrobiłem z powodu rywalizacji. Wszystko, co zrobiłem przez legalizm. Także wszystko, co zrobiłem, nie mając przekonania od Niego [że powinienem to robić]. Wszystko, co zrobiłem motywowany przez ducha zemsty. Wszystko, co zrobiłem tylko po to, by komuś coś pokazać.

A potem Bóg pokazał mi też wszystko, czego nie zrobiłem. Wszystko, czego nie zrobiłem z powodu lenistwa. Wszystko, czego nie zrobiłem przez strach przed ludźmi. Wszystko, czego nie zrobiłem z powodu presji dookoła mnie. Mogę wam powiedzieć z całą pewnością, że nie byłem z siebie dumny. Były takie rzeczy, których nie pamiętałem, a w którymś momencie się pojawiały i wtedy tylko mówiłem: „O nie!”. Były rzeczy, których wolałbym, żeby On nie pamiętał. Mówię wam! On nic nie przegapił! Nic, nic, nic! Zostałem przekręcony jak przez prasę!

Wiecie, w Biblii jest napisane, że nikt nie może zobaczyć Jego Twarzy i żyć. Odkryłem, że to prawda. W moim przypadku ujrzenie Go twarzą w twarz przyniosło śmierć: zabiło moją wizję życia chrześcijańskiego, zabiło mój styl chrześcijańskiego życia, zabiło moje pojęcie na temat priorytetów w życiu. Spotkanie Go w taki sposób było straszne, bo pokazał mi bałwany, które miałem w sercu. Możecie mi powiedzieć, że się po prostu dałem oszukać przyjmując [jakieś] bałwany, ale Jezus zwrócił na to uwagę.

Miałem bałwana mocy. W dzieciństwie często chorowałem i dlatego chciałem być pełny mocy. Z mocy zrobiłem sobie idola. Zrobiłem sobie [też] bałwana ze służby Bogu. Bardziej służyłem służbie niż Bogu, któremu miałem służyć. Rozumiecie, co mówię? To jest problem.

Pan mi to pokazał i dzięki temu mnie uwolnił. Ja nie miałem wcześniej pojęcia, że mam taki problem. To tak jak gdy masz kamyk w bucie i chodzisz z nim latami. W końcu go nawet nie czujesz. Ale pewnego dnia gdy odkrywasz ten kamyk i go wyjmujesz – nagle przychodzi ulga. Czujesz różnicę, nie? To naprawdę coś znaczy.

Pan pokazał mi też wersety biblijne, jak na przykład ten, gdzie jest napisane, że przychodzą przed Niego ludzie i mówią: „Czy w Twoim Imieniu nie dokonywaliśmy cudów? Nie prorokowaliśmy, wyganialiśmy demonów, nie uzdrawialiśmy?”. Jezus im mówi: „Odejdźcie ode Mnie, bo was nie znam!” (Mt 7:22-24). Ja nigdy nie rozumiałem tego wersetu, a wtedy 1.03.2002 znalazłem się [niebezpiecznie] blisko tej grupy. Mogłem powiedzieć Bogu: „Czyniłem cuda w Twoim Imieniu” – jak Ci ludzie, o których mówił [w tamtym wersecie] Jezus. I oni nie kłamali! Jezus nie zarzucił im, że mówią nieprawdę. Rozumiecie, co mówię? Oni rzeczywiście czynili cuda. Oni naprawdę prorokowali, naprawdę uzdrawiali chorych, naprawdę wypędzali demony. Ale mimo to Jezus im powiedział: „Odejdźcie! Nie znam was!”. To był dla mnie szok, bo zdałem sobie sprawę, że najważniejszą rzeczą w naszym chrześcijańskim życiu nie są nasze osiągnięcia, nie nasz wykaz trofeów, nie nasze curriculum vitae, ani też curriculum życia „nowego człowieka”. Tu nie chodzi o to wszystko, co my możemy zrobić. Liczy się to, kim się stajesz, kim jesteś. Jeśli On mówi: „Odejdźcie! Nie znam was!” to znaczy, że ci ludzie nie poświęcili czasu, by Go poznać. On ma na to całą wieczność, ale my nie. Rozumiecie?

Najważniejsze jest to, by Go poznać! Nie to, by Mu służyć, by coś robić. Ale poznać Go! Ja zrozumiałem, że robiłem dla Niego masę rzeczy bez poznawania Go, bez szukania sposobu, by poznać Go bliżej. Zaniedbałem fakt, że największe przykazanie to: „Będziesz miłował Pana Boga Swego (…) i Jemu tylko służyć będziesz” (Pwt 6:5 i 13). Zaczyna się od relacji, a dopiero na drugim miejscu jest służba. Ja wtedy służyłem, służyłem i służyłem, a zaniedbałem relację. Rozumiecie? I to doświadczenie wniosło do mojego życia reformację (dużo tu będę o niej mówił). Zreformowało moje chrześcijańskie życie.

Zrozumiałem, że priorytety nie powinny być skierowane na to, co możemy zrobić lub osiągnąć. Tu nie chodzi o to, kogo oklaskują na ziemi. Ja wtedy byłem oklaskiwany na ziemi, ale w niebie daleko mi było do otrzymania pochwały. To był straszny dzień i zdałem sobie sprawę, że w Biblii jest powiedziane, że wszyscy, bez wyjątku, przez taki dzień przejdziemy. Jest powiedziane, że wszyscy staniemy i zdamy sprawę z tego, [jak budujemy], pojawimy się przed Sędziowskim Tronem Chrystusa (1 Kor 3:11-15 i 4:5). Nie chcę przeprowadzać teraz studium biblijnego na temat Tronu Sędziowskiego, ale jest powiedziane, że wszystkie motywacje naszego serca wyjdą na światło. Nie mówię, że zdałem egzamin przed tym Tronem Sędziowskim, ale to, co zobaczyłem było w pewnym sensie takim doświadczeniem. Stanięcie przed Jego Tronem jest silniejsze. Wszyscy tam staniemy. Aj! Ja traktuję jak łaskę fakt, że Pan mnie odesłał na ziemię. Poza tym wiem, że mnie tu odesłał, żebym był żywym świadectwem w ciele, żeby wam powiedzieć w Imieniu Boga: „Ucisz się i wiedz [poznaj] – ja jestem Bogiem” (Psalm 46:11). Są rzeczy ważniejsze niż służba! Są rzeczy ważniejsze niż nasze dokonania! A mianowicie to, kim jesteśmy, to, czym żyjemy. Amen? To, że Chrystus jest w nas. To, czy Go znamy!

Wiecie, ja zawsze byłem zakochany w Bożym Słowie. Naprawdę mocno! Na początku mojego chrześcijańskiego życia czytałem Biblię od deski do deski przynajmniej dwa razy w roku. Nie wiedziałem wtedy, że istniały [dobre] książki chrześcijańskie, więc ponieważ chciałem więcej wiedzieć o Jezusie – czytałem Biblię. Zawsze byłem zakochany w Biblii. Wiecie, co Jezus mi powiedział? Powiedział mi: „Chcę Cię uczcić za twoje poszukiwanie prawdy, ale chcę, żebyś był równie gorliwy w poznawaniu prawdy w mojej Osobie – nie tylko w mojej Księdze”. Jezus także jest Prawdą. Amen?

Nie wiem, jak wy macie tu, w Szwajcarii, ale my, we Francji, mamy takie osoby, które wpadają w samozachwyt i mówią: „Ja jestem człowiekiem Słowa”. Nie macie tu tak, prawda? To zdarza się tylko we Francji! To taka czysto francuska wada. Są także pastorzy, o których się mówi: „To jest Człowiek Słowa” – jakby [największym] zaszczytem było być wykształconym w Słowie. Bóg nie chciał, żebyśmy byli ludźmi Słowa – On chciał, żebyśmy byli ludźmi Ducha. Duch nie będzie [oczywiście] przeczył Słowu, ale jest napisane, że litera zabija, jeśli nie jest ożywiona Duchem. Amen? A my czasem chcemy być tylko chodzącym na dwóch nogach słownikiem teologicznym. Nie chcemy [natomiast] poznawać Boga. Poznajemy tylko fakty na temat Boga i zbieramy informacje na temat Boga, nie poznając Go osobiście. Zgadzacie się?

Biblia mówi więc, że wszyscy staniemy przed Sędziowskim Tronem Chrystusa. Nie tylko ci, którzy mówią: „Panie! Panie”, a Go nie znają. W tym fragmencie, który mówi o zdawaniu sprawy przed Bożym Sądem (dużo jest na ten temat napisane w Koryntian) jest powiedziane, żeby każdy uważał, jak buduje [na fundamencie, którym jest Chrystus: czy z siana i słomy, czy z drogich kamieni i złota]. Następnie jest mowa o pochwale, nagrodzie lub o koronie [w zależności od tłumaczenia]. Na pewno słyszeliście już o tym w szkołach biblijnych. O różnych koronach chwały, które można dostać. Mnie to zawsze bawiło. A dalej w 1 Koryntian 4:5, w kontekście Sądu, jest powiedziane: „Przeto nie sądźcie przed czasem, dopóki nie przyjdzie Pan, który ujawni to, co ukryte w ciemności, i objawi zamysły serc;”. Popatrzcie jednak, co jest dalej: „a wtedy każdy otrzyma pochwałę od Boga” [należną pochwałę]. Rozmyślaliście kiedyś nad tym wersetem? W naszym chrześcijańskim życiu to my uwielbiamy Boga, ale pewnego dnia spotkamy się z Nim i to On nam da pochwałę [„uczci nas”, patrz też Jana 12:26 – „Jeśli kto chce mi służyć, niech idzie za mną, a gdzie Ja jestem, tam i sługa mój będzie; jeśli kto mnie służy, uczci go Ojciec mój.”]. Myśleliście kiedyś o tym? Jest napisane, że każdy otrzyma od Boga (nie od ludzi – od Boga!) chwałę, która mu się należy. Wow! Nie chciałbym tego stracić, ale gdyby Bóg nie dałby mi drugiej szansy, to mimo mojej służby – nic bym nie dostał!

Nie chcę stracić tego dnia. Na szczęście to On nas w tym wspiera. Wyobraźcie sobie, że choć przez 5 minut Bóg Cię chwali. To zdaje się brzmieć głupio, ale to jest Biblia. Nie jestem w tym jakimś heretykiem. Nie czytam wam teraz fałszywej doktryny. To jest napisane w Biblii: „każdy otrzyma od Boga należną pochwałę” (1 Kor 4:5). To nie znaczy, że w niebie [jak jej nie dostaniesz], to będzie płacz i zgrzytanie zębów. Ale to znaczy, że będą tacy, którzy stracą ten moment – ci, którzy będą po prostu tylko zbawieni, ale „tak jak przez ogień”. Ich dzieło spłonie i nie będzie nic znaczyć. Wyobraźcie sobie co to za katastrofa!

Biblia mówi, że wszyscy mamy miejsce w tym samym niebie – zbawienie jest za darmo – ale miejsce chwały, które zajmiesz, jest dla każdego inne. Możecie pomyśleć, że zaczynam głosić uczynkowość, zasługi, ale fakt jest taki, że w niebie nie będzie takich samych przywilejów dla wszystkich. Biblia jasno to tu stwierdza. (…) W niebie dostajemy różne nagrody i różne miejsca [patrz nagrody dla „zwycięzcy” w listach do zborów w Ks. Obj. 2 i 3]. Jezus jest w stanie powiedzieć, że ktoś ma iść w prawo, a ktoś w lewo. Mam takie wrażenie, że nie mówię tego jako doktryny, ale im bardziej jesteście gotowi na Jezusa, będąc na ziemi, tym bardziej będziecie gotowi na spotkanie z Nim w niebie. Amen? Im więcej natomiast zaliczacie sprawy duchowe poprzez kurs korespondencyjny na ziemi, tym bliżej zewnętrznych granic znajdziecie się w niebie. Tak uważam.

Ale na pewno nie będziemy mieć tych samych przywilejów. Tymczasem żyjemy jakby nasze chrześcijańskie życie kończyło się w chwili śmierci. Chcę wam powiedzieć jedno, zwrócić waszą uwagę na jedną sprawę: my mamy życie wieczne! Zgadzacie się ze mną? Kto wierzy w Niego, ma życie wieczne. Jest coś takiego jak życie wieczne. Jeśli jesteś narodzony na nowo, masz życie wieczne. Życie wieczne to nie jest tylko pewność życia po śmierci. Nie zaczyna się w dniu, w którym fizycznie umierasz. Życie wieczne toczy się już teraz. Amen? Co to znaczy „życie wieczne”? Życie, które nie ma końca? Kiedy Biblia mówi o życiu wiecznym to w grece pada słowo „zoe”. „Zoe” to życie samego Boga. Mówimy o Bożym życiu w nas. Kiedy mówimy o życiu wiecznym, to nie znaczy [po prostu], że nigdy nie umrzemy, ale to znaczy, że mamy inną jakość, inną zasadę życia w naszym wnętrzu – to jest Boże życie. Amen? I my możemy naprawdę czuć, że żyjemy inaczej, w inny sposób. To nie tak, że musimy poczekać na to, aż kiedyś pójdziemy do nieba, by żyć rzeczami nieba. Możemy żyć sprawami nieba teraz! Zgadzacie się? My już żyjemy życiem wiecznym, choć może nie żyjemy najbardziej chwalebnymi jego chwilami. Ale wiecie co? Byś może to, co powiem, będzie dla kogoś trzeźwiące – obecnie przeżywamy te momenty, które są najważniejsze w naszym życiu wiecznym. To dzieje się właśnie teraz. Ponieważ to, co ma miejsce w trakcie naszej wędrówki po ziemi, decyduje o jakości naszej wieczności. Halo? Rozumiecie, co chcę wam przekazać?

Przeżywamy obecnie najważniejsze momenty naszej wieczności – nie te najbardziej pełne chwały, bo te nastąpią na pewno w niebie i będą super – ale przeżywamy te chwile, które są najważniejsze, bo to, czym żyjemy teraz, określi jakość tego, co będziemy przeżywać tam, w górze, w wieczności.

Chcę wam jeszcze to powiedzieć: najmłodsi wśród was mają przed sobą maksymalnie ile? 90 lat życia? To jest maksimum, chyba że medycyna pójdzie naprzód, ale nie spodziewam się, żeby ten czas bardzo się przez nią wydłużył. Co to jest 90 lat? W obliczu wieczności to mgnienie oka. Amen?

To jest pierwsza część tego, czym chciałem się podzielić. Mówiłem tylko od strony tego, jak Bóg chce reformować nasze serca. On chce nam dać nową świadomość na temat tego, czym jest życie chrześcijańskie. Musimy naprawdę zacząć podążać za prawdą, ścigać prawdę. Musimy zmienić priorytety. Ja, to, co odkryłem, chcę rozwinąć na innych spotkaniach.

Od dawna staramy się prowadzić dobre życie chrześcijańskie. Poza tym myślimy, że coś wiemy, bo to usłyszeliśmy i wyczytaliśmy w książkach mówiących o tym, jak wieść dobre życie chrześcijańskie, słuchaliśmy kazań o tym, jak ulepszyć życie chrześcijańskie. Potem szukamy sposobu, by wieść super-dobre życie chrześcijańskie. Być może zszokuje was to, co mówię, ale niebo nie dba o nasze „dobre życie chrześcijańskie”, bo twoje „dobre życie chrześcijańskie” to ciągle twoje ego, które starasz się schrystianizować. Nadążacie za mną? To, co interesuje Twojego Ojca w niebie to fakt, czy to, co jest w Tobie, to Życie Chrystusa, a nie twoje schrystianizowane ego. To właśnie jest wyjście z religii i wejście w relację. Aby mieć religię, nie musisz mieć otoczki, jakichś dzwonów. Czasami wiemy, co należy mówić, żeby brzmieć antyreligijnie lub łatwo dostrzegamy religię w innych. Ja odkryłem, czym jest prawdziwa religia. Wiecie, czym jest [martwa] religijność? To życie dla Boga bez poznawania Boga. To schrystianizować własne ego, ale nie żyć życiem Chrystusa [w Nas – patrz Kolosan 1:27]. TO jest religijność! Zgadzacie się? To nie ma nic wspólnego z noszeniem stuły, czy krawata. Nic wspólnego z tym, czy wisi krzyż w kościele, nic wspólnego z liturgią. Nic z tych rzeczy! Religijność to robienie rzeczy z zachowaniem dystansu [pomiędzy tobą, a Bogiem, bez relacji z Bogiem]. Działanie bez przeżycia czegoś z Nim. Zgoda? A my możemy żyć w mocny sposób z Nim. Naprawdę możemy tak żyć.

Wiecie, to doświadczenie spowodowało, że moje oczy zostały tak jakby poparzone. Kiedy wróciłem, pierwszą rzeczą, którą powiedziałem było: „Zatrzymuję moją służbę”. Nie miałem już więcej przekonania do tego, co robię. Ludzie, którzy byli ze mną, powiedzieli: „Nie! Nie. To był diabeł!”. A ja na to [tylko] powiedziałem: „Akurat! To nie diabła widziałem!”.

 

część 2;

część 3. 

 

źródło: nowareformacja.pl

oryginał francuski: głoszenie Patricka dostępne w serwisie youtube TUTAJ

Komentarze

    1. Zapraszamy na drugą część tutaj: https://otwarteniebo24.pl/magazyn/swiadectwa/item/385-zmiana-priorytetow-w-sluzbie-bogu-cz2-jak-dziala-duch-babilonu?-patrick-fontaine

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *