Pięćdziesiątnica – prawdziwy fundament
Biblia mówi, że apostołowie i prorocy są fundamentem kościoła (zob. Ef 2:20). Fundamentem życia Kościoła jest jednak Pięćdziesiątnica, ponieważ po raz pierwszy Kościół został wówczas napełniony Duchem i przyjął Jego moc. To sprawiło, że wszystko, co uznawano wcześniej za niemożliwe, stało się osiągalne dla dzieci Bożych.
To najprawdopodobniej był największy zwrot w historii ludzkości. Od teraz słabi ludzie mieli dostęp do tego, co nadprzyrodzone, i dzięki łasce byli w stanie robić to, co wcześniej mógł robić jedynie Boży Syn. W zasadzie to właśnie jest łaska: Boża uzdalniająca przychylność przejawiająca się w Bożej obecności. To miało zmienić wszystko w życiu tych, którzy to rozumieją.
Można by powiedzieć, że jeśli kiedykolwiek było jakieś spotkanie, którego ludzie nie kontrolowali, nie zanieczyścili ani nie nadali mu nowego kierunku w oparciu o swoje opinie i religijne preferencje, było to z pewnością zgromadzenie stu dwudziestu osób w dniu Pięćdziesiątnicy (zob. Dz 2:1–21). Nikt z nich nie wiedział wystarczająco dużo, żeby to zepsuć. Ludzie, którzy brali udział w tym zmieniającym życie wydarzeniu, najpierw atakowali niebo modlitwami i wstawiennictwem przez dziesięć dni. Nie mieli jednak pojęcia, co Bóg zamierza. Wiedzieli tylko, że mają się modlić, a On zrobi coś nowego. W związku z tym byli na celowniku nieba, a niebo odpowiedziało, wybierając tę grupkę głodnych i pokornych ludzi, by zmienić przez nich świat.
Czy nie powinno nas martwić, że tak daleko odeszliśmy od naszych początków i nie wytrwaliśmy w tym samym Duchu? Uważam, że to powinna być dla nas sprawa największej wagi. Nie powrócimy do fundamentów dzięki poczuciu winy czy wstydu, ale możemy pokutować, wyznawać i gorliwie się modlić o powrót.
Kiedy Jezus w księdze Apokalipsy 2:4 wypomniał kościołowi w Efezie, że utracił pierwszą miłość, nakazał mu powrócić do tego, co robiono w tym kościele na początku. Może w naszym przypadku też sprawdzi się ta rada. Ponownie widzimy, że Biblia podkreśla wagę pielęgnowania tego, co nas doprowadziło do tego miejsca – fundamentu. Musimy rozpoznać, honorować i cenić nasze początki, jeśli mają być przydatne w tym, co budujemy. Nie możemy zapomnieć, co sprawiło, że doszliśmy do tego punktu. To nie była technologia ani wspaniałe programy z profesjonalnym oświetleniem i nagłośnieniem. To nie były też wielkie kampanie ewangelizacyjne ani połączone siły wielu kościołów, choć to wszystko jest bardzo cenne. To był On. Wszystko kręciło się wokół Niego w Kościele, to On był widoczny i zawsze na pierwszym miejscu, On przejawiał się w działaniu Ducha Świętego i poprzez swój lud. Poddani ludzie, czasami nieuczeni i prości, są najwspanialszym narzędziem w rękach Pana.
Nauka wyciągnięta z kultury
Jedną z moich ulubionych reklam jest reklama United Airlines z 1990 roku. Od czasu do czasu oglądam ją na YouTubie. Pokazałem ją nawet naszemu zespołowi przywódczemu. W tej reklamie właściciel jakiejś firmy mówi:
– Dziś rano zadzwonił do mnie jeden z naszych najstarszych klientów. Zrezygnował z naszych usług. Po dwudziestu latach zrezygnował z naszych usług. Powiedział, że nas nie poznaje. Chyba wiem dlaczego. Kiedyś gdy robiliśmy interesy, ściskaliśmy sobie dłonie. Twarzą w twarz. Teraz wszystko robimy przez telefon. Potem faks. „Oddzwonimy do państwa później”. I znowu faks. Musimy coś zmienić. Będziemy rozmawiać twarzą w twarz z każdym klientem, który się do nas zgłosi.
– Ale Ben, to będzie ponad dwieście miast! – protestuje jeden z obecnych.
– Nie obchodzi mnie to – odpowiada szef.
W tym momencie wchodzi ktoś z plikiem biletów lotniczych, po czym wręcza je każdemu z obecnych. Potem jeden z mężczyzn pyta właściciela, dokąd lecą.
– Odwiedzić tego starego przyjaciela, który zrezygnował z naszych usług dziś rano.
Muszę się do czegoś przyznać: mam taką przypadłość, że łzy napływają mi do oczu w najbardziej żenujących momentach, co nie zawsze wydaje się uzasadnione pozostałym osobom w pomieszczeniu. To jest jedna z tych chwil. Ta reklama wzrusza mnie w sposób, który trudno wytłumaczyć. W służbie tak łatwo zapomnieć, co doprowadziło nas do miejsca, w którym jesteśmy, kiedy już zakosztujemy pewnej miary błogosławieństwa i przychylności Bożej. Nasz problem polega na tym, że w swoim mniemaniu staliśmy się ekspertami i porzuciliśmy prostotę dziecięcej wiary i posłuszeństwa, dzięki którym doświadczyliśmy przełomu. On ceni sobie szczere, autentyczne połączenie ze swoim ludem. Ten przykład, choć wielu może się wydać niemądry, ilustruje to, co ogólnie jest ważne w życiu Kościoła i co odgrywa kluczową rolę w przebudzeniu. Musimy zachować prostotę oddania Chrystusowi, która sprawiła, że Bóg wylał na nas swego Ducha. Kiedy nieustannie składamy siebie na ołtarzu Jego potężnego dzieła, ogień cały czas płonie.
Pierwotny projekt
Wiele lat temu usłyszałem, jak wielki przywódca w Ciele Chrystusa opowiada zabawną historię, która przydarzyła mu się, gdy był pastorem. Zbór wspaniale się rozrastał i nie mieścił się już w budynku, zaczęli więc budować nową kaplicę. On sam nie miał żadnych umiejętności budowlanych, ale chciał się zaangażować. W końcu szef budowy znalazł jakąś pracę, którą mógł powierzyć pastorowi. Poprosił go, żeby przygotował sto desek o długości dwóch i pół metra (nie pamiętam konkretnych liczb pojawiających się w tej historii, ale nie mają one istotnego znaczenia).
Pastor był podekscytowany, że może się do czegoś przydać, więc kiedy wszyscy już poszli do domu po zakończonym dniu pracy, zabrał się za swoje zadanie. Wziął pierwszą deskę, odmierzył dwa i pół metra miarką budowlaną, zaznaczył ołówkiem i uciął. Potem odłożył miarkę i wykorzystał świeżo przyciętą deskę, żeby odmierzyć kolejną. Stwierdził, że tak będzie znacznie łatwiej, niż odmierzać miarką kolejnych dziewięćdziesiąt dziewięć desek. Przyłożył przyciętą deskę do kolejnej i narysował linię na końcu, potem ją usunął, odłożył na stos i przyciął kolejną.
Problem jednak polegał na tym, że za każdym razem, gdy odmierzał długość od poprzednio przy ciętej deski i rysował nową linię, deska była o trzy milimetry dłuższa. To nie stanowiłoby większego problemu, gdyby miał przyciąć dwie – trzy deski, ale kiedy każda z kolejnych stu desek była o trzy milimetry dłuższa, ostatnia miała trzydzieści centymetrów więcej niż powinna. Niewielkie odchylenia z czasem przyczyniają się do wielkich błędów.
Dla mnie osobiście to pouczająca lekcja, ponieważ mówi o tym, żeby trzymać się tego, co było pierwotnym standardem, jaki Bóg zamierzył dla naszego życia.
Naszym przykładem jest zmartwychwstały Chrystus: Jezus jest doskonałą teologią.
Często podchodzimy do życia Kościoła w następujący sposób: porównujemy siebie do poprzedniego pokolenia i w swoim pomiarze mylimy się TYLKO O TRZY MILIMETRY. Jednak po dwóch tysiącach lat trzymilimetrowych błędów mamy Kościół z wartościami, priorytetami i stylem życia, które w niczym nie przypominają pierwotnego standardu wyznaczonego przez Jezusa Chrystusa. A na dodatek, wielu ludzi szczyci się tym, że nie szukają uwolnienia, uzdrowienia i kulturowej transformacji.
Jezus tak oto opisał swoje intencje:
Uroczyście zapewniam was: Kto wierzy we Mnie, będzie dokonywał takich samych dzieł, jakie Ja czynię, a nawet dokona większych od nich, ponieważ Ja odchodzę do Ojca. O co tylko poprosicie w moje imię, spełnię to, aby Ojciec został uwielbiony w Synu. Jeśli o coś poprosicie w moje imię, Ja to spełnię. Jeśli Mnie miłujecie, będziecie zachowywali moje przykazania
(J 14:12–15).
Ten fragment wraz z pełnym miłości, cudów i czystości stylem życia naszego Mistrza jest naszą dwuipółmetrową deską. Natomiast w większości kościołów mamy deskę, która z każdym pokoleniem robi się o trzy milimetry dłuższa, niż była w poprzednim pokoleniu lub ruchu i dwa tysiące lat później styl życia Kościoła bardzo nieznacznie przypomina pierwotny standard. Co gorsza, my, przywódcy, na nowo określamy, co powinniśmy robić, żeby pasowało to do tego, w czym jesteśmy dobrzy. W ten sposób możemy być zadowoleni z siebie i swoich sukcesów.
Nie jestem w służbie, żeby być zadowolonym z siebie. Jestem w służbie, ponieważ On mnie do siebie przywołał i dał mi życie. I teraz odpowiadam za to, by robić wszystko, co powiedział, wierzyć w to, co obiecał, i wypełniać Jego powołanie, a to wszystko w kontekście miłości i czystości.
Kiedy mówię takie rzeczy, moim celem nigdy nie jest zawstydzenie nikogo ani wywołanie poczucia winy. To nie pomaga. Szczerze mówiąc, pragnę czegoś zupełnie przeciwnego. Wygłaszanie takich twierdzeń ma wzbudzić we wszystkich prawdziwy głód Królestwa. To zaproszenie, żeby zabiegać o wszystko, co Bóg obiecał i przeznaczył dla naszego życia i pokolenia. Nie możemy sobie pozwolić na ograniczanie naszego zadania do tego, w czym jesteśmy dobrzy. Na przykład mogę nigdy nie być dobry w prowadzeniu życia pełnego cudów. To nie ma znaczenia. Jesteśmy do tego powołani i musimy to poważnie traktować. To powołanie muszę przyjąć całym sercem.
Źródło: „Otwarte Niebo” Bill Johnson, str. 66-72, Wydawnictwo Dawida